Rozdział 5 Przyjęcie

135 6 4
                                    

Profesor McGonagall wezwała go po lekcji transmutacji.

– Tak, proszę pani? – zapytał Harry ostrożnie. Za każdym razem, gdy robiła to w przeszłości, oznaczało to dla niego tygodnie ciężkiej pracy.
– Usiądź, Harry – powiedziała McGonagall.
Harry? Teraz naprawdę się bał. McGonagall nigdy nie nazywała go Harrym.
Usiadł.
– Zauważyłam, że twoje zdolności na płaszczyźnie transmutacji znacząco wzrosły.
Harry opuścił wzrok.
– Przykro mi –odparł automatycznie.
Pomiędzy nimi zapadła cisza. Harry mógłby krzyczeć. Ośmielił się spojrzeć na profesor McGonagall i spotkał wzrok pełen współczucia
Nie mógł czegoś takiego znieść. To nie była jego wina, że Voldemort oddawał mu swoją moc.
Wstał.
– Nie mogę nic z tym zrobić, pani profesor. Lepiej już pójdę.
– Siadaj, Potter! – powiedziała McGonagall.
Harry usiadł. Wciąż nie patrzył jej w oczy. Co mam teraz zrobić? Co się stało?
– Zastanawiałam się – rzekła – naturalnie, biorąc pod uwagę twego ojca oraz ojca chrzestnego...
Harry spojrzał na nią, całkowicie zaskoczony.
– Zastanawiałam się, czy rozważyłbyś propozycję zostania animagiem?
Harry wstał.
– Co? – wgapił się w nią. – Ja?
– Tak, ty, Potter – odparła McGonagall. – Masz talent oraz krew.
– Myśli pani, że mi się uda? – spytał, oszołomiony.
Wpatrywał się w nią i ponownie na jej twarzy zagościł wyraz delikatnego politowania. Zupełnie jakby spodziewała się takiej reakcji.
– Tak, Potter. Myślę, że ci się to uda – odpowiedziała. – To będzie oznaczało prywatne lekcje ze mną, ale nie przypuszczam, żeby miało to zająć tak wiele czasu, ile twojemu ojcu i Syriuszowi, którzy trzymali wszystko w tajemnicy. Już teraz jesteś trochę bardziej uzdolniony magicznie niż Syriusz.
– Pani profesor – powiedział Harry, powoli siadając z powrotem. – To naprawdę wspaniała oferta. Nie wiem, co powiedzieć.
McGonagall uśmiechnęła się do niego.
– Powiedz tak, Potter – odparła. – I zacznij zastanawiać się nad zwierzęciem.
– Tak! – Harry praktycznie wrzasnął. McGonagall wyglądała na zadowoloną. Wówczas Harry zmarszczył brwi. Zwierzęciem?
– Co ma pani na myśli? – spytał.
– Chodzi ci o zwierzę? – Harry kiwnął głową, a ona oszacowała go wzrokiem. – No cóż, małe zwierzęta są dość łatwe, ale dla ciebie, zwłaszcza z twoją miłością do latania, proponowałabym ptaka.
– Ptaka – powtórzył z niejakim przestrachem, w trakcie, gdy myśli plątały mu się z podekscytowania.
– Tak – potwierdziła McGonagall. – W twoim przypadku, z twoją budową i talentem... – przerwała, by ponownie go oszacować. – Mógłbyś prawdopodobnie opanować sokoła, jastrzębia, albo orła.
Harry zamrugał szybko.
– Pomyśl o tym, Potter – powiedziała. – No, uciekaj już.
Harry wypadł z gabinetu, prawie że podskakując z podniecenia. McGonagall spytała się go. Sama zaproponowała... Harry nigdy nawet o tym nie myślał. Ptak. Jak wspaniałe mogłoby to być? Pewnie lepsze od śmigania w kółko swoją Błyskawicą.
Nie mógł się doczekać, żeby powiedzieć Ronowi i Hermionie. Ciekawe, co na to powie Syriusz? Voldemort byłby bardzo zado...
Harry zamarł w pół kroku. Nie pomyślałem właśnie o tym! Nie pomyślałem.
Ale tak było. I Harry wiedział, że to rzeczywiście mogłoby zadowolić Voldemort. Tylko że Harry nie próbował go zadowalać, prawda?
NIE!
Pracuj ciężko, a zostaniesz nagrodzony.
Zaakceptowałeś moją moc. Zaakceptujesz moje ojcostwo.

– A właśnie że nie – mruknął do siebie Harry, kontynuując marsz w kierunku lochów.
Ulubiony pupilek mistrza.
Z jakiegoś powodu Harry wolałby użyć właśnie tego rodzaju podstępu, aby wyrolować Voldemorta w przyszłości, gdyby ten znowu próbował nim manipulować.
Może to była obrona, której Harry mógłby użyć. Wrócić z powrotem do rangi pupila. Mógłby to zrobić. A przynajmniej spróbować.
– Spóźniłeś się, Potter.
Harry spojrzał na Snape'a, wkraczając do klasy eliksirów.
– Przepraszam, profesorze. Profesor McGonagall zatrzymała mnie na rozmowę.
– Wiesz, że mogę dowiedzieć się czy kłamiesz – powiedział Snape.
– Dlaczego miałbym kłamać, kiedy... – Przerwał wpół zdania. Przestań, Harry! Upomniał się w duchu. – Wiem, sir.
Harry usiadł obok Rona. Przyjaciel posłał mu zaciekawione spojrzenie.
– Jakie to uczucie być spalonym na stosie, Harry?
Harry spojrzał w stronę, gdzie siedzieli Ślizgoni. To Pansy zadała pytanie. Nikt z wyjątkiem Malfoya nie wspominał jeszcze słowem o egzekucji. Zerknął na Malfoya, który gapił się w Pansy z niedowierzaniem. Co? Wszystko w porządku, jeśli to Malfoy się pyta, ale nikt więcej nie powinien się ośmielić? Harry prawie się zaśmiał.
Hermina skoczyła na równe nogi.
– Jakie to uczucie być totalną...
– Panno Granger – przerwał Snape ostrzegawczym tonem.
Harry spojrzał na Pansy pustym wzrokiem.
– Było gorąco – odparł beznamiętnie.
Pansy oniemiała i spłonęła czerwienią.
Snape przydzielił im zadania.
Harry nie był nawet pewny nad jaką miksturą pracuje razem z Ronem. Jego myśli ponownie krążyły wokół Voldemorta. Cholerni Ślizgoni. Może to była następna próba manipulacji ze strony Voldemorta. Może postanowił użyć swoich ślizgońskich sługusów by sprawić, aby Harry wciąż o nim myślał.
Ale McGonagall nie była Ślizgonką i z pewnością nie chciała zadowolić...
Cokolwiek Harry wrzucił do kociołka, nie miało to się tam znaleźć.
Harry wyszarpnął swoją rękę w momencie, gdy kociołek eksplodował, a obaj z Ronem zmuszeni byli dać nurka pod ławkę, by uchronić się przez gradem iskier, który wystrzelił w powietrze.
Snape nadszedł, piorunując wzrokiem Harry'ego. Ten ukrył swoją prawą rękę pod lewą. Kiedy wrzucił to coś do kociołka, wybuchający eliksir poparzył jego dłoń.
– Przepraszam, profesorze – powiedział Harry, przegryzając wargę.
– Szlaban, Potter – rzucił Snape. Złapał Harry'ego za szatę i wywlókł z lochów.
Pięknie, pomyślał.
Gdy tylko znaleźli się w hallu, Snape chwycił za jego prawy nadgarstek, odsłaniając oparzenie na ręce.
– Jak pan...
– Widziałem co się stało wcześniej, Harry – powiedział. – Ale uczniowie zazwyczaj wyją z bólu.
Harry spojrzał na swoją rękę, tkwiącą nadal w uścisku Snape'a. Wyglądało to na raczej okropne oparzenie, ale on wzruszył ramionami.
– Nie boli aż tak bardzo – rzekł.
Snape wpatrywał się w niego uporczywie, ale w końcu puścił nadgarstek.
– Skrzydło szpitalne, Potter – osądził.
Harry kiwnął głową, lecz wówczas blizna wybuchnęła bólem. Jego dłoń – akurat ta zraniona – uderzyła w bliznę i ręka także rozgorzała bólem.
– Świetnie – mruknął, potrząsając nią w powietrzu.
– Daj mi tę rękę – nakazał Snape.
Harry wyciągnął ją przed siebie, a Snape opatrzył ranę za pomocą różdżki.
Voldemort zasygnalizował ponownie.
– Idź, Harry.
Skinął głową. Koszmar!

Harry Potter i Nieoczekiwane DziedzictwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz