Rozdział 9

272 7 9
                                    

- To spaghetti to było najlepsze danie w całym moim życiu - odparłam, szeroko się uśmiechając. Moje policzki były delikatnie zarumienione od wypitego wina. Zaś nastrój był pełen swobody i radości, a wszystko dzięki mężczyźnie, który w tym momencie trzymał mnie za rękę prowadząc przez wieczorny park w stronę mojego mieszkania.

- Cieszę się skowronku.

- Skowronku? - Zachichotałam na to dziwne przezwisko.

- Tak - przytaknął Vincent, mocniej zaciskając palce na mojej dłoni. - Jesteś osobą, która niemal zawsze promienieje. Przykładowo wnosisz do mojego życia radość, której dawno nie doświadczyłeś.

- W twoim przypadku jest tak samo. Zanim Cię poznałam nie wierzyłam, w relacje, która nas łączy. A teraz? Po dwudziestu latach życia czuję się naprawdę żywa.

Brunet zatrzymał się na chwilę pośrodku parku, skąpanego w mroku. Kilka latarni rozświetlało ścieżkę, mrocznym żółtym światłem. Spojrzałam w jego zielone tęczówki, które wydawały się ciemniejsze niż zazwyczaj. Może wręcz powiedzieć, że szmaragdowe.

- Ufasz mi Gabi? - Zapytał nagle, dotykając mojego policzka. Nawinął na palec wskazujący kosmyk moich włosów, kręcąc nim.

- Ufam - wyszeptałam cicho, jednak w mojej głowie słowo to brzmiał cztery razy głośniej.

- Nie powinnaś - odparł brunet, zaciskając usta w wąską linię.

- Będziesz się teraz bawić w mrocznego mężczyznę? - Zadrwiłam, unosząc przy tym brew.

- Ja nim jestem Gabrielo...

Zanim dokończył całe zdanie przywarłam do niego wargami, mocno całując. Jego dłonie opadły na moje biodra, a język wkradł się do ust.

- Chodźmy dalej - przerwałam pocałunek, na co Vincent warknął cicho w geście protestu.

Ruszyliśmy dalej, trzymając się za ręce. Pośród całego parku nie widać było ani jednej żywej duszy. Czułam się jakby park, przez które przeszliśmy był wymarły i skąpany jedynie naszymi ludzkimi grzechami.

- Jutro daję Ci wolne - zapewnił nagle brunet, kreśląc na mojej dłoni niewidzialne wzorki.

- Dlaczego? Nie skończyłam dzisiaj wszystkich swoich obowiązków.

- Wiem, ale zrobiłaś dla mnie wystarczająco dużo. I dałaś mi uśmiech na twarzy.

Moje kąciki ust lekko powędrowały do góry w lekkim uśmiechu. Moje policzki stały się jeszcze bardziej zaróżowione, czego Vincent na pewno nie zobaczył, dzięki delikatnej ciemności panującej w parku.

- Cieszę się Panie apodyktyczny dupku - zachichotałam, patrząc usilnie przed siebie.

- Może i jestem apodyktycznym dupkiem - przyznał cicho, po czym zachichotałam. Tak naprawdę bałam się myśli jakie mknęły przez jego przystojną głowę. - Ale ten apodyktyczny dupek, potrafi sprawić, że krzyczysz z rozkoszy.

Zaniemówiłam na chwilę jednocześnie się zatrzymując. W tym momencie byłam niemalże pewna, że moje policzki przybrały odcień purpury. Dlaczego on jest taki bezpośredni?

- Nie zaprzeczę jest tak - przyznałam, jednocześnie chichocząc.

Ruszyliśmy dalej, a już po kilku minutach wyszliśmy z parku. Przeszliśmy bezpiecznie przez ulicę, dzięki czemu dotarliśmy pod mój blok. Uśmiechnęłam się do Vincenta, przyciągając go do siebie. Jego wargi kusiły mnie za każdym razem, kiedy spoglądałam na nie podczas kolacji w włoskiej knajpce.

- Do zobaczenia Panie Accardio.

- Do zobaczenie Panno Walker - odparł, puszczając moją rękę. Podeszłam do drzwi, jednak jeszcze przed nimi usłyszałam melodyjny głos Vincenta. - Mała kusicielka.

Upadły Anioł [+18] #1 UpadliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz