ROZDZIAŁ 2.

313 43 46
                                    

- Wiem, że część z was dalej żyje studniówką - zaczęła nauczycielka. - Ale jesteście już dorośli, a z dorosłością wiąże się również świadomość, że studniówka to nie tylko dobra impreza. To granica, po której przejściu czeka na was matura. Zostało wam sto dni, sto dni to naprawdę dużo i naprawdę mało. Zależy od tego, jak zamierzacie wykorzystać ten czas.

    Antek próbował skupić się na lekcji, w końcu - sto dni do matury to naprawdę dużo i naprawdę mało, i jakaś jego część chciała dobrze wykorzystać ten czas, jakaś jego część marzyła o studiach medycznych i świetnie zdanej maturze, o zadowoleniu rodziców i o udowodnieniu czegoś samemu sobie. Za to druga jego część wcale nie była tym przejęta, ta druga część patrzyła na Tymka rysującego huragany nad wierszem Baczyńskiego i dla siebie pragnęła tylko spokoju, bała się dorosłości i wszystkiego, co z nią związane. Głos nauczycielki był płaski, monotonny, a Antka zbudził dopiero dzwonek na przerwę. Jutro, obiecał sobie, jutro postaram się trochę bardziej.

    Siedzieli na murku za szkołą. Była długa przerwa, słońce topiło śnieg na krzywych ulicach, na patio leżały setki, jeśli nie tysiące śladów po butach, które w niejasny sposób dodawały Antkowi otuchy. Nad nimi wisiały nagie gałęzie drzew.

    - Mamy zaproszenie na piątek - zagadnął go Tymek, podnosząc wzrok znad telefonu.

    - Mamy? - upewnił się Antek. - Ty i ja?

    - Tak. Do Kuby. Ida też jest zaproszona. - Posłał mu znaczące spojrzenie, które Antek świadomie postanowił zignorować. - Wojtek też będzie. Już nie ma odwrotu, napisałem, że przyjdziemy. Palimy na pół? - spytał, a gdy przyjaciel kiwnął głową, podał mu nowego papierosa. Antek odpalił go i mocno się zaciągnął, dym drapał go w gardło. Tymon lekko się odchylił, opierając plecy o konar drzewa, i poprawił czapkę, spod której wysunęło się kilka jasnych loków.

    Wokół nich było głośno, ludzie skupili się w grupkach, jakby dzięki temu miało być im cieplej, krzyczeli do siebie i śmiali się w różnych tonach szczęścia. Ich ręce trzęsły się z zimna, ale to młodzież, więc na złość światu, zimie, rodzicom, ale przede wszystkim na złość sobie samym, coraz chętniej wyciągali je z kieszeni, żeby przelotnie dotknąć osoby, w której akurat byli zakochani, przewrócić kartkę notatek na sprawdzian albo podpalić kolejnego papierosa. Antek, żeby się dostosować, schował swoje rękawiczki do kieszeni płaszcza, wraz z resztą uczniów manifestował swój nastoletni bunt.

    - Tylko zachowuj się, dobra? Nie chcę niańczyć cię całą domówkę.

    - Jasne. - Antek uśmiechnął się słabo. - Będę grzecznie siedział na kanapie i udawał, że świetnie się bawię.

    Tymon wzruszył ramionami, jakby takie rozwiązanie mu odpowiadało.

    - Poza tym - zaczął po chwili - Ida też tam będzie.

    - Aha. Już mówiłeś.

    - Wolałem powtórzyć. Zazwyczaj nikogo nie słuchasz.

    Antek chciał zaprzeczyć, ale naprawdę, naprawdę nie miał na to siły. Patrzył tylko na dłonie Tymka wystające spod rękawów za dużej bluzy - w pewien sposób go uspokajały. Każdy dzień był dla niego stresujący, od kiedy znalazł się w klasie maturalnej, tysiąc rzeczy spadło na niego jak liście zerwane przez wiatr jesienią, tyle że liście te ważyły tony, czuł, jak przygniatają go do chodnika. Miał wrażenie, że odsunął się na kilka kroków od swojego życia, choć właściwie jeszcze nigdy nie był tak bardzo sobą. (To jedna z wielu sprzeczności składająca się na życie Antka Dryjera).

    - Wiesz, że nie uciekniesz od niej, stary - zaczął znów Tymek.

    - Nie miałeś przypadkiem nic o niej nie mówić?

100 DNI DO MATURYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz