ROZDZIAŁ 7.

150 24 35
                                    

Antek uzależnił się od tej jednej czynności, składającej się z kilku pewnych ruchów kciuka, odblokowania telefonu i sprawdzenia, czy dostał jakiekolwiek powiadomienie związane z Tosią. Była sobota i Antek zaczął się poważnie martwić, przez chwilę nawet rozważał, czy może zaprosił złą osobę, ale przejrzał jej profil już tyle razy, że był w stu procentach pewny, że to ona. Siedział w salonie z rodzicami, po raz kolejny wyłączając telefon i odrzucając go na bok, ale Antkowi słabo szła walka z własnymi myślami, były od niego silniejsze, zawsze były, przytłaczały go i wgniatały w ziemię. To właśnie przez nie Antek nie potrafił odczuwać czystego szczęścia, bo nadmiar myśli zawsze zalegał w jego głowie, szukał dla siebie miejsca między kościami, bruzdami mózgu i rozbudzał w nim wieczny niepokój.

    - Naprawdę nie wiem, co ty ciągle robisz na tym telefonie - zaczęła mama.

    Ja też nie wiem - chciał powiedzieć, lecz coś go przed tym powstrzymało. Może był to jego instynkt przetrwania, który nie miał siły do mierzenia się z mamą.

    - Zaraz masz maturę, Antek.

    - Mhm - mruknął pod nosem. - Dzięki za przypomnienie.

    - Uczyłeś się dzisiaj? Czy tylko siedziałeś na telefonie?

    - Cały dzień siedziałem na telefonie. - Uśmiechnął się do niej głupio.

    - Czy przypadkiem Karol nie rozmawiał z tobą na ten temat? Mógłbyś chociaż trochę się starać.

    - Boże, wiedziałem, że macie jakiś spisek - powiedział, mierząc ich obojga wzrokiem, a jego mama uniosła brwi w zdziwieniu. - Jeśli wciągnęłaś też w to Tymka, przysięgam, że ci nie wybaczę. - Podniósł się z kanapy i poszedł po schodach do pokoju. Zatrzymał się na przedostatnim stopniu, zauważając nowy obraz, który jego mama musiała ostatnio skończyć. Powiesiła go obok innych dzieł, które składały się tylko z plam, kolorów i kształtów. Ten był żywy, żółto-pomarańczowy, tak bardzo do niej pasował, że Antek poczuł się tym zirytowany i odwrócił wzrok.

    Stojąc w progu, jeszcze raz spojrzał na swój telefon, ale zastał pustki. Uczył się (z bólem serca) do drugiej, aż w końcu położył się na łóżku, zmęczony, z ciężkimi kończynami, smutniejszy niż ostatnio. Schował twarz w dłoniach i zastanawiał się, dlaczego to musiało tak wyglądać. Przecież uśmiechnęła się do niego, rozmawiali przez całą wieczność na schodkach, wydawało mu się, że przez ten krótki czas dali radę się już polubić. Może oczekiwał za wiele? Może tym jednym krokiem w jej kierunku przestraszył ją i odtrącił od siebie, może ona już nie chciała pamiętać o Antku, o jego istnieniu i o jego kolorowych oczach, nawet jeśli on wciąż czytał Kafkę i palił papierosy. Ale to nie było nic wielkiego - zaproszenie do znajomych, które tak naprawdę mógł wysłać każdemu, każdej osobie, która tylko mignęłaby mu gdzieś na ekranie, sam dostawał ich wiele od przypadkowych osób, o których przenigdy nie słyszał, to wcale nie było zobowiązujące. Więc co Antek zrobił źle? (Akurat o tym był przekonany, coś zrobić źle musiał, w końcu musieli go o coś posądzać w ostatecznym procesie).

    Sen nie nadchodził, a Antek nawet nie próbował go do siebie ściągnąć, był zbyt zajęty własnymi myślami. Bał się, że po zamknięciu oczu w jego pokoju i w jego wnętrzu pojawią się nowe, niepoznane dotąd potwory, które pragnęłyby pożreć go wraz z duszą. Pomieszczenie zalała ciemność, światło lamp ulicznych nie docierało do jego okna. Nie mógł przestać myśleć o Tosi, tłumiła ona pozostałe obawy, które go męczyły, takie jak te związane z maturą. Ciągle sięgał po telefon, by wpatrywać się bez emocji w ekran i czekać na zbawienie.

    Dopiero pukanie w okno wyrwało go z otchłani myśli. (Może to właśnie było jego zbawienie).

    - Stary, błagam, otwórz! Marznie mi wszystko. Dosłownie, wszystko.

100 DNI DO MATURYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz