ROZDZIAŁ 23.

78 20 29
                                    

Powroty do domu były jak skok prosto w zimną, lodowatą wodę, Antek krztusił się tą wodą i uczuciami, które budziły się w nim na nowo po chwilowym śnie, w który zapadały przy Tosi, jego pokój, choć tak dobrze mu znany, wydawał się obcy, mały i ciasny, wszystkie jego koszmary z dziecięcych i nastoletnich lat oblepiały ściany i sufit, nawet ten niewielki fragment z obrazem jego mamy, który nagle, zamiast spokoju, zaczął przynosić mu kolejne zmartwienia. Tego dnia spadł deszcz i krople uderzały o parapet jak łzy, które spadają z czubka brody na podłogę. Niebo płakało i Antek też miał ochotę płakać, tyle że nie potrafił się do tego zmusić, nawet jeśli jego oczy drżały zapalczywie pod powiekami, próbując wycisnąć z siebie choć najmniejszy przejaw smutku.

Kiedy usłyszał, jak ktoś odpala auto w garażu, przysunął się do okna, obserwując ich białego Range Rovera, dopóki nie zniknął za zakrętem, a ulica znów stała się szara, oświetlona jedynie lampami i świecami z sąsiednich domów. Wyszedł na taras z sonetami Szekspira pożyczonymi od Tosi, paczką papierosów i zapalniczką - tak długo czekał na ten moment, gardło już zaczęło go swędzieć od tego nie-palenia. Gdy znalazł się na zewnątrz, powietrze pachnące mokrą trawą przykleiło się do jego ciała, nie było ciepło, ale nie było też zimno. Było po prostu przyjemnie i to mu wystarczało.

Odłożył na bok wszystko, co trzymał w dłoniach, i wyszedł poza zadaszenie, czując, jak krople deszczu spływają powoli po jego nagich ramionach i łydkach. W jednej chwili poczuł ogromną żałość i zawód, przez to że Bóg uformował ten świat tak, by woda gasiła ogień, w końcu palenie papierosów, podczas gdy stoi się pośrodku ulewy, musiałoby być doznaniem tak poetyckim i tak wyzwalającym, że Antek może zdołałby otrząsnąć się z tych swoich myśli, może spłynęłyby po nim razem z tymi kroplami, odnajdując miejsce między źdźbłami trawy.

Przemókł już prawie cały, koszulka lepiła się do jego klatki piersiowej, ale Antek wytrwale stał na ogrodzie, patrząc przed siebie. Rozłożył ramiona, obrócił dłonie tak, jak gdyby chciał nabrać w nie trochę deszczu, i po chwili, gdy już wypełniły się wodą, zacisnął je w pięść, pozwalając, by strużki cieczy przelały się przez jego palce. Czuł się wolny, chociaż na tę krótką, króciutką chwilę.

- Antek? Co ty wyprawiasz? - Usłyszał za swoimi plecami. Nie odwrócił się. - Masz wrócić do środka. Albo o wszystkim powiem twojej mamie.

- I co mi zrobi? - spytał, wykonując nieznaczny ruch głową, tak, by móc spojrzeć na ojczyma. Mężczyzna stał w progu w koszuli i spodniach od garnituru, w ręce ściskając czarną marynarkę. - Czy ona czasem nie pojechała właśnie cię odebrać?

- Nie, Antek. Pojechała na zakupy. A mnie podwiózł znajomy. Możesz chociaż wrócić pod ten cholerny dach?

Antek wziął głęboki wdech, natura była teraz dla niego dobra, łaskawa, ale jak zawsze jakiś inny element otoczenia musiał zepsuć to jego połączenie z przyrodą, na które tak rzadko mógł sobie pozwolić - w końcu w jego szarym świecie było brzydko i ponuro, a natura robiła w nim wszystko, by utwierdzić Antka w przekonaniu, że jest mały i niepotrzebny.

Wrócił na taras, siadając po turecku na składanym krześle. Wyciągnął szluga i odpalił go, właściwie udało mu się dopiero po kilku próbach, ale kiedy już w końcu końcówka papierosa rozżarzyła się pomarańczową iskrą, Antek zaciągnął się, przez kilka sekund po prostu trzymając dym w płucach, nie oddychając, nie myśląc też o niczym konkretnym. Ojczym dosiadł się do niego, kładąc dłonie płasko na udach.

- Więc...

- Więc... - powtórzył za nim Antek, przy czym kilka strużek dymu opuściło jego gardło.

- Rozumiem, że dalej się na nas złościsz?

- Nie. Mam teraz większe problemy od mamy, która kłóci się ze mną dla samego faktu kłócenia się z kimś - powiedział, patrząc ojczymowi w oczy. - A na ciebie nigdy nie byłem zły. Cieszę się, że mnie nie zdradziłeś.

100 DNI DO MATURYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz