ROZDZIAŁ 24.

93 20 46
                                    

Czasami wydawało mu się, że jest tylko opowieścią - czyichś starych, spierzchniętych, zmęczonych ust. Może jakiejś wyjątkowo rozmownej lichwiarki, która przed wzięciem zapłaty przeplata ze sobą wymyślone historie i wciska je biednym ludziom, by brali je do ust i żuli, obracali językiem po wnętrzach policzków i zmieniali na własny sposób, i w końcu przekazali dalej. Może jakiegoś rybaka, który usypia swoją umierającą przez chorobę żonę losami osób, które były wytworem jego wyobraźni. Może ojca czy matki, a może dziadka czy babci, którzy przekazali tę opowieść swoim dzieciom jak książkę, którą oni będą mogli podać potem swoim dzieciom. Może jakiejś pisarki, która od lat męczy jego historię i dalej próbuje, i dalej ją dokształca, i dalej nadaje jej masę barw i znaczeń, nawet jeśli sama straciła już nadzieję na dobre zakończenie.

Ale czy jego życie naprawdę było na tyle ciekawe, by ktokolwiek chciał o nim mówić? Nie wiedział, ale mimo to, kiedy już nachodziły go takie myśli, nie potrafił się ich pozbyć. Bo może wcale nie istniał - może jego imię było wyłącznie zlepkiem liter wydrukowanych na sterylnie białej kartce i pośród setek, nawet tysięcy innych słów nie znaczyło nic więcej, niż bajka czy przypadek. Może komuś wyjątkowo spodobała się ta opowieść (czyichś starych, spierzchniętych, zmęczonych ust), tak bardzo, że w końcu ktoś postanowił ją uwiecznić, zamknąć pośród znaków interpunkcyjnych i zdań i zaprezentować ją światu jak kolejne dzieło sztuki. Ale czy to w ogóle możliwe, by dla niego, dla tego jego imienia została ścięta kolejna sosna? Przecież nasze drzewa są źródłem tlenu, źródłem szczęścia, radości i spokoju (podobno kolor zielony, jak liście i igły, ma łagodzić ból, tak powiedziała mu Ida po przeczytaniu jakiegoś artykułu), a planeta Ziemia ma już dość swoich problemów, żeby dodatkowo odbierać jej to, co od miliardów lat utrzymuje ją przy życiu. Czy znalazłby się ktoś, ktokolwiek, kto ściąłby taką sosnę dla Antka? (On sam by dla siebie tego nie zrobił).

Ale na pewno ściąłby ją dla innych, chociażby dla Kafki, który opowiadał o życiu K. w „Procesie", czy dla jakiejkolwiek książki Wiesława Myśliwskiego. I Antek ściąłby ich dziesiątki, byle tylko poznać historie, które chciały przekazać ich usta, nawet jeśli sam miałby pozbawić się powietrza, którym da się oddychać.

(A może jednak znalazłaby się ta jedna, jedyna osoba, która zrobiłaby to samo dla niego...?)

Przyszedł do szkoły tylko dlatego, by choć na chwilę zająć się czymś więcej, niż myśleniem. Antek całą noc siedział w tym samym miejscu i powoli kamienice zaczęły się nad nim pochylać z żałością, a on nie mógł tego znieść. Zostały tylko trzy dni zajęć przed absolutorium i korytarze były już coraz pustsze, skoro brakowało na nich sporej części maturzystów. Stał przy swojej szafce, oblepiany zdziwionymi i prześmiewczymi spojrzeniami młodszych roczników, ale starał się je ignorować. Tego dnia one wcale nie miały znaczenia, tak samo jak ci wszyscy mijający go ludzie - liczył się tylko Antek i jego wielkie uczucia, nic więcej.

Wyjął wszystkie rzeczy z szafki, czyli: puste, zgniecione paczki po papierosach, ręcznie zapisane notatki od Idy o „Lalce", które kiedyś włożył tam i o nich zapomniał, butelki po wodzie i puszki po energetykach, kilka podręczników i zeszytów, które były tak nieistotne, że nawet nie zabierał ich ze sobą do domu, parę rękawiczek (od mamy) i książki z biblioteki, które musiał oddać. Przez chwilę przyglądał im się, starając się w jakiś sposób przekazać im, że jeszcze kiedyś da im szansę i je przeczyta.

Na drzwiczkach szafki wisiały przyklejone ozdobną taśmą zdjęcia zrobione polaroidem Natalii. Antek delikatnie oderwał pierwsze z nich, które przedstawiało tylko jego i Tymka na balkonie Wojtka. Nad ich głowami unosił się dym, za ich plecami zachodziło słońce, a oni uśmiechali się, jak gdyby świat poza nimi nie istniał, jak gdyby ten dym i zachodzące słońce należały do jakiejś innej, nieuchwytnej sfery, do której mieli wrócić dopiero następnego dnia, gdy obudzą się we własnych łóżkach. Antek dobrze pamiętał ten dzień, to był początek wakacji przed klasą maturalną, odebrali swoje świadectwa i Ida za swoje stypendium postawiła im alkohol, dziękując za to, że przeżyli razem kolejny rok. Wziął do ręki drugie zdjęcie, na którym byli już całą piątką, leżeli oparci o siebie na schodkach, śmiejąc się z czegoś, co teraz było dla Antka nieosiągalne, może to był jakiś żart albo opowieść - nie wiedział, ale szczęście, które przytulało ich jak podmuchy ciepłego wiatru, wydało mu się tak czyste i szczere, że znów poczuł, jak łzy gromadzą się pod jego powiekami. Trzecie zdjęcie zrobił on sam, pokazywało ich ulubioną ławkę w Parku Skaryszewskim, pustą, a jednak pełną wspomnień - właśnie ta myśl towarzyszyła mu, gdy klikał przycisk na polaroidzie i jeszcze chwilę później, gdy trzymał fotografię w dłoni, z powoli zarysowującymi się kształtami i wyłaniającymi się barwami.

100 DNI DO MATURYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz