ROZDZIAŁ 13.

110 23 28
                                    

Antek, Antek, Antek. Myślał o nim, podczas gdy siedział na samym tyle autobusu, co jakąś chwilę wyglądając za okno. Słońce padało na twarze innych uczniów, ludzi, którzy jechali do pracy, starszych pań, które zamierzały odwiedzić targ, stanowili jedną masę, mieszaninę jednorodną, niemożliwą do wyodrębnienia na pojedyncze twarze, a on, jako jedyny będący osobną częścią, zanurzył się w cieniu, w ciemności. Tej nocy śniły mu się dziwne rzeczy, uciekał przed kimś, czuł zmęczenie w nogach, kiedy obudził się o piątej, ale nie potrafił przypomnieć sobie, kto za nim biegł - może on sam, w jakimś innym, surrealistycznym wydaniu.

Kiedy dojechał do przystanku, na którym wysiadał, uświadomił sobie, że tak właściwie nie musiała gonić go fizyczna osoba, to mogło być cokolwiek: rzecz, uczucie czy wyobrażenie. Wyszedł z autobusu. Antek stał już na pasach, czekając na światłach. Natalia opierała głowę o jego ramię, zmęczona i zaspana, a Ida doczytywała coś w swoich notatkach. Tymek stanął w miejscu i przez chwilę wpatrywał się w Antka, tego Antka, Antka, Antka, który ostatnio znalazł odwagę do zadawania niewygodnych pytań. Antka, Antka, Antka, czyli jego przyjaciela, którego kochał najmocniej na tym świecie i którego nie chciał tracić, bo bez niego by utonął, od razu, tak jak wtedy, gdy na wakacjach skakali razem z klifu i gdy Tymek przez kilka sekund za długo nie wynurzył się z wody. Antek zanurkował i podciągnął jego sztywne ciało do góry. (Nie chciał wtedy całkiem utonąć, przynajmniej nie na poważnie. Po prostu chciał zobaczyć, jakby to było, gdyby stał się bierny, gdyby tylko tak trochę, odrobinę, połową siebie pozwolił sobie umrzeć).

Godzinę później siedzieli w szkolnej ławce, a on wciąż o nim myślał - i nie mógł się na niego złościć, nie mógł, bo wyniszczało go to od środka. Antek, z zasłoniętą twarzą, pochylony nad książką, czytał zadany przez nauczycielkę tekst o Orwellu. Wiedział, że faktycznie czytał ten tekst, a nie tylko sprawiał pozory, jak to miał w zwyczaju podczas nauki, bo wydawał się poruszony, jak gdyby chłonął każde słowo całym sobą. Słowa miały ogromny wpływ na Antka, na Tymona zresztą też, tyle że on wcale się z tym nie obnosił, zachowywał to dla siebie, tę swoją wrażliwość na piękno i na wiersze.

Wysunął podręcznik spod łokci Antka i położył go na środku, żeby sam mógł zacząć czytać. Jego książka leżała gdzieś na dnie plecaka, przynajmniej wydawało mu się, że ją spakował. Równie dobrze mogła leżeć w zapomnieniu gdzieś w jego szafkach albo na jego biurku, bez znaczenia, może nawet w ogóle jej nie kupił. Antek posłał mu krótkie, pytające spojrzenie, po czym wrócił do tekstu i swoich ukochanych słów. W tamtej chwili Tymek pomyślał, że to właśnie był ten Antek, ten, który nie zadawał mu zbędnych pytań, nie chciał ich zadawać, a jeśli było inaczej, to skutecznie je w sobie tłumił. Natomiast ten Antek, który zadzwonił do niego i spytał o tę głupią, tragiczną, fatalną bójkę na schodkach, nie był Antkiem, był jakąś jego wyzwoloną cząstką, która uwolniła się w wyniku prostopadłego zderzenia się dwóch linii przypadków.

Antek był dobrym przyjacielem, mimo wszystko, nieważne, czy to był ten czy nie-ten Antek. Tymek nigdy, przenigdy nie chciał go stracić. Mogliby trzymać się razem przez wieczność, chodziliby do tego liceum i dalej ściągaliby z siebie nawzajem na sprawdzianach. Mogliby palić na jego balkonie i wpatrywać się w sufit. Mogliby robić wszystko, wszystko, wszystko, byle nigdy się nie rozłączać. Tymek czasem miał wrażenie, że kochał Antka, ale nie miłością romantyczną. Było to uczucie, jakie rodzi się między członkami rodziny. Właściwie Antek był jego jedyną rodziną. Przecież mama go zostawiła, ojciec zresztą też, w mniej dosłownym tego słowa znaczeniu, w jakiejś psychicznej, emocjonalnej sferze - Tymek był całkiem sam.

Może dlatego musiał zatajać przed nim tak wiele - żeby uchronić się przed jego odejściem. Tymkowi nie starczyłoby palców u rąk, by wyliczyć wszystkie osoby, które go zostawiły, bo wiedziały więcej, niż pozostali. Bo zależało mu odrobinę za bardzo i odrobinę za bardzo się przed nimi otwierał. A jego wnętrze było brzydkie, czerwone, poszarpane. Nikt nie chciał być blisko z osobą o takiej duszy.

100 DNI DO MATURYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz