W tamtej chwili nie myślał za dużo. Był zły na wszystko - na rodziców, na maturę, na siebie, może i na cały świat. Wydawało mu się, że podjął tę decyzję dopiero teraz, w tej jednej, jedynej milisekundzie, którą potrafił wyodrębnić spośród wszystkich innych milisekund na linii czasu, choć tak naprawdę od początku wiedział, że zgodzi się na wyjazd z Tosią, nawet jeśli nie chciał się do tego przyznać. To była jego szansa, jego wielka, ogromna szansa, szansa, której nie można było pozwolić uciec.
Więc stał na środku swojego pokoju, ubrania leżały rozrzucone w pośpiechu na podłodze, tuż przy ramie łóżka stała otwarta torba wyciągnięta przez niego ze strychu, i podnosił losowe części garderoby, próbując zdecydować, czy brać je ze sobą. Nie zdążył wyjechać, a już nie chciał tu wracać. Na pewno nie chciał wracać szybciej, niż na matury. Zdążył to dokładnie rozplanować w swojej głowie - wsiądzie w pierwszy pociąg do Warszawy z rana i prosto z dworca pójdzie do szkoły. Na maturę. Na jego pierwszą w życiu maturę. Pójdzie bez przygotowania, bez zarwanej na koszt nauki nocy, bez garnituru, bez koszuli, po prostu pójdzie tam i ją napisze. Tyle. Nic więcej. Nagle wszystkie miesiące, spędzone na zamartwianiu się maturą, stały się w jego oczach małe i nijakie, były bezużyteczne, były zmarnowanym czasem.
Wyjeżdżali o piątej dwadzieścia trzy. Jego rodzice mieli wrócić do domu dopiero późnym wieczorem, więc Antek zakładał (a raczej - miał nadzieję), że będą jeszcze spali, podczas gdy on wymknie się przez okno, tak jak zawsze robił to Tymek. Czuł się dziwnie podekscytowany na myśl o czekającej go podróży. Postrzegał ją jak przygodę, był bohaterem wielkiej powieści, której najciekawsze rozdziały czaiły się ledwie kilka stron dalej. Uśmiechał się sam do siebie i po chwili karcił się za ten uśmiech, tylko po to, by po chwili znów wrócił on na jego twarz. Nie mogło być inaczej. Antek był tak szczęśliwy, że zdecydował się napisać do Tymona, ignorując ich wcześniejszą kłótnię. Napisał: MUSZĘ CI POWIEDZIEĆ O CZYMŚ WAŻNYM. Tymek nie odpowiedział, właściwie nawet nie odczytał tej wiadomości, ale Antek się tym nie przejmował, bo wiedział, że prędzej czy później musiał się do niego odezwać. Przecież wciąż byli tą samą dwójką przyjaciół, którą byli wcześniej.
Kiedy zapiął torbę, czuł się tak, jakby właśnie w tym momencie był punkt kulminacyjny jego młodości, punkt, po którym wszystko będzie tylko lepiej, po którym każda najmniejsza rzecz w jego życiu zacznie dążyć do szczęśliwego zakończenia. Nie wtedy, na studniówce, a teraz, gdy przypomniało mu się, że nie spakował szczoteczki do zębów i biegł po nią do łazienki. Musiał podzielić się tym z Tymkiem, bez względu na wszystko, inaczej chyba pękłby od tych emocji.
W końcu usiadł na kanapie na dole, włączając telewizję. Leciał w niej stary film, czarno-biały, niemy. Antek jadł odgrzewaną pizzę. Kiedy zadzwonił do Tymka po raz pierwszy, odezwała się poczta głosowa. Za drugim razem połączenie skończyło się po trzecim sygnale.
Kiedy na ekranie pojawiły się napisy końcowe, rozległ się dzwonek do drzwi. Antek po raz kolejny uśmiechnął się do siebie, próbując policzyć który to już raz uśmiechnął się mimowolnie, bez udziału świadomości, i podniósł się z kanapy. Idąc wzdłuż korytarza, czuł rosnącą ekscytację, tyle że nie była to ta sama ekscytacja, którą czuł jeszcze godzinę wcześniej, w swoim pokoju. W tej ekscytacji było coś niebezpiecznego, coś, co kazało mu zawrócić i położyć się w swoim łóżku, by zasnąć w niewiedzy. Był prawie pewien, że przed drzwiami stał Tymek, chociaż naprawdę rzadko używał on głównego wejścia. Podczas tej krótkiej, kilkusekundowej drogi Antek zdążył zmienić swoje nastawienie tysiące razy, ale jednego był pewny - Tymek był jego przyjacielem i nieważne, co się między nimi działo, wszystko w końcu musiało się ułożyć.
Ale wtedy otworzył drzwi i jedyną rzeczą, jaką czuł, była cisza. Cisza, na którą składał się szum telewizora w tle, jego poszarpany oddech i słowa, które chciałby wypowiedzieć na głos, ale których nie potrafił ze sobą połączyć. W pierwszej chwili pomyślał: To musi być kolejny koszmar. Ja tylko śnię. To nie był koszmar, a Antek wcale nie śnił. To nigdy nie był koszmar, nieważne jak często Antek powtarzałby to w swojej głowie, nie stałoby się to prawdą, żadnego dnia ani żadnej nocy. Znajdował się w prawdziwym świecie, może po raz pierwszy tak prawdziwym i surowym, ale wciąż tym samym, co zawsze.
CZYTASZ
100 DNI DO MATURY
Novela Juvenil"Młodość [...] jest ciężka i gorzka, jest niezgodą na świat i niezgodą na siebie". Zofia Nałkowska © drobnosc; 2022