§ 11.

171 12 36
                                    

Ostatni raz poprawiłam sukienkę na wysokości biustu, wzięłam głęboki wdech i nerwowo wcisnęłam dzwonek do drzwi. W oczekiwaniu na gospodarza przyjęłam swobodą, nieco uwodzicielską pozę, chociaż tak naprawdę czułam się dość niepewnie. Nie do końca wiedziałam, czego się spodziewać. Może wygłupiłam się z tą obcisłą małą czarną i mocnym makijażem? Może to wcale nie miała być taka kolacja, jak sobie wyobrażałam. Może wyjdę na napaloną idiotkę i...

– Cześć, Kalinko.

Na dźwięk tego zmysłowego, uwodzicielskiego głosu o mało co nie ugięły się pode mną kolana. Szczególnie że moje imię zabrzmiało tak cholernie cudownie. Przez ten natłok myśli nie zorientowałam się nawet, kiedy drzwi do mieszkania Michała stanęły otworem. A w progu pojawił się on. I na ten widok aż zaparło mi dech w piersi.

Zwykle widywałam go w eleganckim wydaniu, więc nie powinno robić to na mnie większego wrażenia, ale tym razem postawił na nieco swobodniejszą wersję. Materiałowe szare spodnie i niebieska koszula, która idealnie wyeksponowała jego umięśnione ciało oraz podkreśliła kolor oczu, sprawiały, że prezentował się jeszcze bardziej apetycznie niż zawsze. I moje ciało nie mogło pozostać na to obojętne. Cholera, pewnie wściekle się zarumieniłam!

– Cze.. cześć – wydukałam, przeklinając w duchu swój zdradziecki głos. Że też akurat teraz musiał mi zadrżeć!

– Ślicznie wyglądasz – oznajmił Michał, a ja musiałam już teraz płonąć jak pochodnia.

– Dziękuję. – Udało mi się nieco opanować drżenie. – Ty też prezentujesz się świetnie – dodałam, uśmiechając się szeroko.

Przez chwilę staliśmy bez słowa, po prostu się na siebie gapiąc. Atmosfera była tak elektryzująca, że chyba mogłabym sobie nią podładować telefon. Pierwszy z tego dziwnego, aczkolwiek nie nieprzyjemnego odrętwienia, obudził się Michał.

– Zapraszam. – Odsunął się z progu, robiąc mi przejście.

Na nogach jak z waty weszłam do środka. Od razu dotarł do mnie aromatyczny zapach, a więc kolacja musiała być już albo prawie gotowa. Najpierw postanowiłam jednak skupić się na wystroju. W przedpokoju nie znajdowało się nic interesującego poza szafą i lustrem, więc zdjęłam tylko ze stóp szpilki, stawiając je w kącie, po czym ruszyłam w głąb mieszkania.

Salon połączony z kuchnią wyglądał naprawdę schludnie, chociaż trochę bezosobowo. Kremowe ściany, brązowa kanapa, stolik i meblościanka. W części kuchennej zauważyłam niewielki stół z czterema krzesłami, obecnie nakryty dla dwóch osób. Ot, typowe mieszkanie niewymagającego kawalera. Było jednak coś, co zdecydowanie przyciągnęło moją uwagę.

– Wow, naprawdę masz tutaj perkusję – stwierdziłam, wpatrując się w stojący w rogu instrument.

– A co, wątpiłaś? – zaśmiał się. – Niestety przez większość czasu stanowi tylko zakurzony element ozdobny. Rzadko mam teraz czas na granie. A poza tym sąsiedzi pewnie nie byliby zadowoleni z darmowego koncertu. Zwłaszcza że tym nade mną miesiąc temu urodziło się dziecko.

Fakt, mieszkanie w bloku nie sprzyjało rozwojowi talentów muzycznych. Pamiętam, jak kiedyś w podstawówce odwiedziłam koleżankę, która mieszkała w wieżowcu. W mieszkaniu obok niewiele starsza od nas dziewczyna trenowała grę na wiolonczeli. To była katorga dla moich uszu, więc potem jak ognia unikałam wizyt u tej koleżanki.

– Szkoda. – Zrobiłam zasmuconą minkę. – Miałam nadzieję, że coś mi zagrasz.

– Może innym razem – odparł z uśmiechem. – A teraz zapraszam do stołu. Lasagne zaraz będą gotowe.

(Nie taka) Prosta sprawa (Pestka #2.5)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz