Tydzień później
Los Podlasies CASiedziałam jak na igłach wraz z Sobiechem, Eustachym i Frizem którego najmłodszy z braci wręcz zmusza do wzięcia udziału w trasie i wyszukiwaliśmy aż Remigiusz wyjdzie z biura ich szefuncia. Byliśmy strasznie zestresowani, nie możemy wypuścić od tak Bochena, wszystkie utwory muszą być najpierw przeruchane przez siły wyższe.
W końcu po okropnie długich godzinach czekania Remigiusz wyszedł z dość słabą miną ze studia.
-Mamy to! - wydarł się a ja od razu wpadłam w jego ramiona. Wiedziałam, że da radę! On by nie dał? W końcu jest mój!Zostaliśmy zaproszeni do środka aby wszyscy razem usłyszeć najnowsze wieści.
-A więc..zgodziliśmy się na wydanie Bochena jednak przed resztą piosenek czeka was trasa po całym świecie! - powiedział producent ściągając mapę świata na której były powbijane pinezki z miejscami koncertów.
-Ale jazda! Mój pierwszy trzeźwy koncert! - Eustachy podskoczył w miejscu i chyba trochę za bardzo się rozmarzył bo Friz musiał go łapać.
-Mam mu powiedzieć, że na trzeźwo to się kurwa nie da? - zapytał Sobiech kładąc dłoń na ramieniu Remigiusza.
-Zostaw go..wydaje się być szczęśliwy - Remigiusz spojrzał na mnie ze szczerym uśmiechem na co Sobiech tylko wkurwiony przerzucił oczami i wyszedł z pomieszczenia. 1:0 Bastuś TO JA FUCKING WIN.Wyszliśmy z wytwórni, a Remigiuszek nie puszczał mojej dłoni. W końcu czuje, że osiągnęłam wszystko czego tylko chciałam.
-Może jakaś randka co? Tak na rozgrzewkę przed trasa? - zapytał z uśmiechem na ustach, a gdy już chciałam się zgodzić, pomiędzy nas wbił Sobiech.
-Jasne, czemu nie. Chodźmy na randeczke - wyśpiewał uradowany, a mojemu wkurwieniu nie było końca. Nie powiem przecież Remigiuszowi, że nie znosze jego brata, jeszcze nie ufa mi na tyle aby postawić mnie ponad jego, ale spokojnie. Uda mi się to.
-To co? Gdzie chcemy iść? - zapytał Sobiech chwytając i mnie i Remigiuszka za ręce lecz ja od razu się wyrwałam.Eustachy Pov
-Macie merch koncertowy? - zapytał mnie Friz rozglądając się po naszym pokoju w wytwórni gdzie wiszą wszystkie płyty i inne dziubdziałki.
-Nosz kurwa wiedziałem, że o czymś zapomnieliśmy! - westchnąłem poirytowany odpalając zwykłego nie nasiąkniętego niczym szluga. Tak zgadza się, nadal czysty.
-Dobra mordo nie ma sprawy. Ja ci z tym pomoge - w oczach pokazały mi się iskierki. I to jest przyjaciel!
-Jak ja cię uwielbiam Karol - przytuliłem go z całej siły czując jak on odwzajemnił mój uścisk. Gdy skończyliśmy się tulić, Friz poszedł po jakąś kartkę i coś do pisania aby rozrysować nasz plan działania.
-Będziemy potrzebować kilo stalowego łańcucha, dwa worki trytytek, stak kobla i siedemset czterdzieści siedem koszulek najlepiej zajebanych biednym dzieciaka, emo kidosy nie lubią dzieci więc będą chętniej to nosić. - stwierdził po czym wepchnął mi kartkę w dłoń. Wyszliśmy z budynku w celu poszukiwań odpowiednich rzeczy, a przy wyjściu rozdzieliliśmy się mijając moich braci i Marzenke.
Na sam początek dobrze było załatwić łańcuchy. Szczerze mówiąc nie mam pojęcia po co nam one, ale z ufam mojemu bestie.
Pognałem do pobliskiej stajni z nadzieją, że mnie wpuszczą, ale po ostatniej akcji z tym jak ukradłem konia godzinę przed jego wyścigiem i pomalowałem go w różowa zeberke przyklejając mu głowy tęczowe sombrero i wywiozłem do meksyku zeby sprobowal prawdziwej salsy to jakoś krzywo na mnie patrzą. Cóż..
Przeskoczyłem przez płot zakradając się od tyłu i wpadłem w stóg siana. Wbrew pozorom nie było to miękkie lądowanie.-Nie za wygodnie? - usłyszałem czyiś glos i otworzyłem oczy. Nade mną stała dziewczyna..chyba, o ciemnozielonych włosach. Była ubrana w białą luźną koszulkę uwaloną kawą którą czułem aż stąd, czarne dresy i rozsznurowane glany. Uśmiechnąłem się do niej uroczo, ale chyba tego nie kupiła, jednak mimo to podała mi rękę pomagając wstać.
-Zakradasz się więc albo chcesz coś ukraść, albo jesteś zoofilem. - stwierdziła chowając dłonie do kieszeni.
-Nie chce nic ukraść tylko..pożyczyć. Potrzebuje kilogram łańcucha bo..- nie dała mi dokończyć, przerwała moją wypowiedź swoim śmiechem.
-Stary co ty? Z choinki się urwałeś? Ah nie..po twoim stylu prędzej wnioskuje, że spierdoliłeś z załogo Jacka Wróbla. Łańcuchy lecą na metry, nie kilogramy - westchnęła i odeszła. Od razu pognałem za nią, skoro jeszcze mnie stąd nie wyrzuciła to może nawet jest szansa na to, że da mi ten łańcuch.
-Może i nie jestem dobry z matmy, ale mój przyjaciel potrzebuje tego łańcucha aby mi pomóc zrobić koszulki. Na dzisiaj! - klasnąłem dłońmi układając je w gest modlitewny, a ona tylko patrzyła się na mnie wymownym wzrokiem. Westchnęła podchodząc do jakiejś szafy i rzuciła we mnie łańcuchem, który na szczęście złapałem.
- O laczusiu! Wielkie dzięki! - już chciałem odchodzić gdy nagle przypomniałem sobie o podstawie grzeczności.
-A..jak ci na imię? - zapytałem uśmiechając się do niej.
-Nie mam imienia. - odpowiedziała z pełną powagą przez co aż przeszły mnie ciarki.
-Jak to? Na pewno jakoś na ciebie mówią
-Eustachy..ja nie istnieje - uśmiechnęła się do mnie delikatnie kładąc rękę na ramieniu - a teraz leć bo się spóźnisz na koncert. - zabrała swoją dłoń..racja. Nie tracąc czasu pobiegłem szybko w miejsce w którym miał odbyć się koncert.
CZYTASZ
Papaje Next Door
PoetryMłoda dziewczyna niechętnie spędza wakacje ze swoją rodziną na Podlasiu, lecz jeszcze nie wie, że te dni staną się nejlepszymi w jej życih.