Rozdział 5 cz. 1 ,,Nie daleko spada jabłko od jabłoni''

47 5 2
                                    

Obudziła się obolała. Z trudem uchyliła sklejone mocnym snem powieki. Leżała na pojedynczym łóżku wykonanym z cienkich, drewnianych pieńków, przykryta białą pierzyną. W pomieszczeniu, w którym się znajdowała nie było ani jednego okna. Jedynym jego oświetleniem był stary, szeroki świecznik zwisający z sufitu wyłożonego kamieniem pokoju, który zamiast świecą i ogniem napełniony był kupką jarzących się jasno kolorowych kryształów i kamyków. W rogu pokoju stało wyrzeźbione z drewna krzesło, na którym wisiały jej wyczyszczone ubrania, a tuż obok niego przy ścianie znajdował się krzywy, stary stół, na którym stało parę skrzących się, zakorkowanych, krągłych flaszek, nad których zawartością nie chciała nawet rozmyślać.

Czuła rwący ból ponaciąganych i nadwyrężonych mięśni, a w głowie miała istny mętlik. Nawał niewiarygodnych wspomnień napadł na jej zmęczone myśli, a ona próbowała zignorować pulsujący ból, rozchodzący się ze skroni. Powolnym ruchem obejrzała się na bok, gdzie odnalazła wzrokiem stołek, na którym stał gliniany kubek. Na ten widok od razu poczuła suchość w gardle. Krzywiąc się, zdołała się podciągnąć na tyle, by usiąść i sięgnąć po niego. Jednak zamiast tego zaskoczona cofnęła rękę, gdy tylko zauważyła swoje zabandażowane jedwabnym materiałem dłonie, które obejrzała z nieskrytym zdziwieniem. Natychmiast odchyliła pościel, nie kryjąc szoku. Ubrana była w siwą, rozciągniętą koszulę, a jej kostka w lewej nodze, kolana i prawy bark aż po łopatkę były opatrzone tym samym opatrunkiem, co dłonie. Czyli to jednak nie był sen. Albo zbzikowała na tyle, że utknęła we tworach swojej szalonej wyobraźni.

Poczuła strach i napływ paniki, które ku jej jeszcze większemu niepokoju po ledwie chwili rozpłynęły się dzięki fali nienaturalnie narzuconego spokoju. Spojrzała podejrzliwie na stojące na stole mieniące się różnymi kolorami butelki. Pewnie naćpali ją jakimiś prochami na uspokojenie, zdając sobie doskonale sprawę z tego, że od razu po przebudzeniu wpadłaby w panikę, pomyślała sobie z jednej strony przyznając, że się wcale nie pomylili, nawet jeśli byli jedynie wytworami jej wyobraźni.

Dając sobie spokój z dalszym zamartwianiem się, chwyciła gliniany kubek, wypijając z niego całą wodę. Chyba jeszcze nigdy tak bardzo nie smakowała jej zwykła źródlana woda. Odstawiła naczynie z powrotem na szafkę, po czym zaciskając zęby usiadła na progu łóżka spuszczając nogi na ziemię. Musiała się szybko przebrać i wymknąć stamtąd zanim ktoś zauważy, że się obudziła. Szczerze nie miała zbytnich nadziei, co do ich dobrych chęci, tym bardziej, że nie miała żadnych szans w potyczce z szarlatanem, bądź ze zmiennokształtnym typem. A co, jeśli było ich więcej?

Na samą myśl przeszedł ją zimny dreszcz.

Wstała, po czym po chwili z powrotem opadła na pościel sycząc przez piekący, a zarazem omdlewający ból mięśni i rwące ostro rany. Ogłuszona falą bólu i pulsującymi uderzeniami w skroniach, nawet nie zarejestrowała odgłosu otwierających się drzwi, ani kroków niskiego, powalająco uśmiechniętego mężczyzny, który przystanął bezpośrednio przy niej z drewnianą tacą.

— Widzę, że nasza osobistość w końcu się obudziła! — uznał wesoło, donośnym, a zarazem przyjemnym głosem.

Próbując opanować skrzywieniu bólu na twarzy, podciągnęła się z trudem na ramionach i usiadła znów na krawędzi.

— Nazywam się Max, a ty?

— Alex. — odpowiedziała krótko po dłuższej chwili, patrząc na niego nieufnie.

Był niski. Miał może z metr pięćdziesiąt wzrostu i szczupłe lekko umięśnione ciało. Jego podłużną twarz rozświetlał szeroki, serdeczny uśmiech, a okrągłe, ciemno-zielone oczy aż promieniały sympatią. Chłopak parsknął rozbawiony, chowając za spiczaste ucho pasemko długich jasno-brązowych włosów, które wyszło mu z nisko upiętego kucyka.

WykluczeniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz