Często zastanawiałam się nad tym czy postępuję dobrze. Zazwyczaj było to w kontekście podejmowania błahych decyzji, typowych dla dziecka, czy nastolatka. Sprawy przybierały całkiem inny obrót kiedy chodziło o coś naprawdę ważnego. A i takie sytuacje zdarzały się często, a w zasadzie, to coraz częściej z wiekiem. Im starsza byłam, tym więcej problemów świata dorosłego mnie dotykało. I dla większości byłoby to całkiem normalne i logiczne, w końcu taka kolej rzeczy.
Tutaj właśnie był pies pogrzebany. Problemy świata dorosłych, które w wieku czternastu lat nie powinny mnie dotyczyć. Wiadome było, że w takim wieku już nie martwiłam się tym, jaką zabawkę chcę dostać na święta, albo czy ulubione słodycze w sklepie nie zostały już wykupione. Wtedy powinnam zacząć martwić się pracami domowymi, życiem szkolnym, czy perypetiami ze znajomymi, z którymi kłóciło się o to, która ławka należy do kogo, lub kto z kim siedzi.
I zawsze zastanawiałam się jakby to było, gdyby te właśnie błahostki były jedynym, co zaprzątałoby moją głowę, w wieku czternastu lat. Zamiast tego, musiałam wysłuchiwać słów, których znaczenia nie znałam i tonu, przepełnionego taką ilością nienawiści i żalu, jakich żadne dziecko nigdy nie powinno usłyszeć. Bo wtedy nadal byłam tylko dzieckiem, tylko czternastolatką, która stale bała się, że po dobrym dniu szkoły może wrócić do domu, w którym odbywa się istne piekło. Kłótnie, wyzwiska, czy nagłe wyjazdy z mamą do Hiszpanii na nieokreślony czas tylko po to, aby za chwilę wrócić do domu w Stanach i być zwyczajną rodziną na pokaz. Póki nie wybuchł kolejny konflikt.
I jako ta mała, przestraszona i zmęczona tym wszystkim dziewczynka, wysłuchiwałam tych wszystkich głupot, od których zaczynały się istne domowe wojny. Wtedy naszła mnie pewna myśl i jak naiwna byłam wierząc, że tak zapewne jest. Bo wtedy pomyślałam, że problemy z jakimi zmagałam się będąc czternastolatką, będą coraz słabsze, skoro dorośli zajmują się takimi głupotami. I jakże się myliłam. Rozczarowałam samą siebie głupio wierząc w coś, co trzymało mnie przy myśli, że należy się trochę namęczyć aby później móc odpocząć.
A teraz, mając osiemnaście lat, przejmowałam się wciąż tym samym. Do tego doszły nowe problemy rodzinne, szkolne, czy nawet z przyjaciółmi. I niedawno pewien nowy. Zastanawiałam się czy robiłam dobrze pomagając im wczorajszej nocy. Byłam świadoma tego, że każde z nich miało doświadczenie w łamaniu prawa. Na różne sposoby. Nie chciałam nawet znać szczegółów, ani mieć z nimi cokolwiek wspólnego. Żyłam w innym świecie i mimo, że nie był taki jaki sobie wymarzyłam, to zdecydowanie był bezpieczniejszą opcją, niż każda inna. A przynajmniej tak sądziłam.
I mimo rozmyślań, które atakowały mnie całą noc, nie doszłam do konkretnego wniosku. Czy dobrze zrobiłam pomagając ludziom, którzy byli za to odpowiedzialni? W końcu to przeze mnie nie ponieśli żadnych konsekwencji. Nawet nie czuli się winni, jedyne czym się przejęli to tonem Marcusa, który dosadnie pokazał im, jak się wczoraj zawiódł. I miałam wrażenie, że tak naprawdę wpłynęło to na nich bardziej, niż możliwość spowodowania tragedii. Bo to oni sprzedali mu te narkotyki, a nawet nie czuli za to odpowiedzialności.
A Marcus? Odwiózł mnie wczoraj do domu w kompletnej ciszy. Niczego nie skomentował, nie odezwał się ani słowem, a jedyne o co spytał, to o mój adres. Gdy wysiadałam, nawet nie podziękował. Może liczyłam na zbyt wiele od człowieka jego pokroju, lub dla nich taka pomoc nie była niczym nadzwyczajnym, ale właśnie to powoli utwierdzało mnie w przekonaniu, że popełniłam błąd i przyjdzie zmierzyć mi się z jego konsekwencjami.
I ta właśnie świadomość całą noc nie dawała mi spać. Próbowałam usilnie zasnąć, jednak ciągle przewracałam się z boku na bok, nie mogąc nawet zmrużyć oka, a gdy już mi się to udało, dwie godziny później mój budzik perfidnie ze mnie zakpił.
![](https://img.wattpad.com/cover/305321334-288-k914825.jpg)
CZYTASZ
Find a Fire
Romance"A każda ta emocja przyczyniała się do rozpadu. Mojego rozpadu." Pierwsza część trylogii "Fire".