25. Victoria

9.1K 210 10
                                    

Elena Camerro od zawsze zabierała to, co moje. Zabierała to, na czym mi bezgranicznie zależało i co kochałam lub wielbiłam. To ją kochała cała rodzina a mnie zrzucała na drugi, a nawet i trzeci plan. W tej bajce nie było dla mnie miejsca, więc jak dobrze, że to nie była bajka.

Dostałam cynk od zaufanych ludzi że jeden z zadłużonych u mnie mężczyzn, chce uciec gdzie pieprz rośnie.

Spakowałam snajperkę, karabin, kilka noży i zwykły Glock 17, nic specjalnego. Ubrałam białą sukienkę z wycięciem na tali, złote szpilki i złotą biżuterię. Podeszłam do lustra i prawie zwymiotowałam na swój wygląd. Wyciągnęłam małą, białą i błyszczącą torebkę Guess z komody. Zrobiłam mocny makijaż i dopiero wtedy byłam gotowa do wyjścia. Nie lubię zabijać ludzi w dresie.

Idąc długim korytarzem przypomniałam sobie o płaszczu który został na łóżku, wróciłam się i zgarnęłam go z satynowej czerwonej pościeli. Chciałam wyjść z domu niezauważona, lecz nie udało mi się to, tak jak się tego spodziewałam.

- Nigdzie nie idziesz, Victorio. - donośny tembr głosu odbił się od ścian. - Nie sama. - poczułam ciepły oddech na karku.

- Aż tak bardzo mi nie ufasz? - odwróciłam się i złapałam za jago krawat. - Damon wyjechał, czuj się bezpieczny. - posłałam mu oczko i zdjęłam jego rękę z mojej tali.

- Nie o to chodzi. - furczał przez zęby. - Po co Ci ta walizka? Kpisz sobie ze mnie?! - wyrwał mi ją z ręki. - Chcesz uciec, tak?! - furczał jak stara lokomotywa z Harrego Pottera.

- Tam jest broń, panie władczy. Jadę pozbyć się kogoś, kto ma u mnie dług. - tym razem to ja wyrwałam ją od niego. - I nigdzie nie idę z twoimi ludźmi, jestem dużą dziewczynką. - wystawiłam mu środkowy palec ruszając w stronę drzwi wyjściowych.

- Patrizio jest w mieście. - powiedział to tak cicho, że ledwo można było dosłyszeć. - Wiesz co to oznacza, prawda? - czułam w jego głosie drżenie pomieszane z irytacją. - Wiem że dasz sobie radę, ale...

- Ja zawsze daje radę, Christianie. - nie wytrzymałam i podeszłam go przytulić. - Inaczej nie było by mnie tutaj. Z tobą. - pocałowałam go delikatnie w usta i przejechałam kciukiem po zaroście. - Wrócę wieczorem.

***

Rozstawiłam pułapki na niedźwiedzie na każdej możliwej drodze ucieczki. Moi ludzie zastawili drogę która idzie przez las, więc pan Harris i jego przyjaciel McCann nie uciekną daleko.

Usiadłam na polanie wśród resztek kwiatów, które kończyły swój żywot jak na ten sezon. Patrzyłam jak umierają, zostało im może kilka dni. Ja umierałam wraz z nimi, powoli, ale boleśnie. Moja przyszłość to nieznane, chodź niby wiedziałam co mnie czeka - mordowanie i znęcanie się psychicznie nad ludźmi, handlowanie narkotykami, a może nawet handel żywym towarem. Nigdy nie handlowałam ludźmi. No dobra, zdarzyło się raz czy dwa, ale nie było to dla mnie, pozostawiałam to ojcu i bratu. Położyłam się wygodnie na trawie i czekałam aż przyprowadzą moją zgubę.

Niespełna piętnaście minut później, dwóch mężczyzn błagało na kolanach. A dlaczego na kolanach? Bo jeden nie mógł stać, jego nowa była całkowicie zmiażdżona przez pułapkę na niedźwiedzie, a drugi został postrzelony w prawo kolano i lewe udo. Podeszłam pewnym krokiem do rudego trzydziestolatka i poklepałam po plecach.

- Oj Harris, wpakowałeś się w gówno. - spojrzałam na jego białowłosego przyjaciela. - I wciągnąłeś w to znajomego? Ojoj, nie kulturalnie z twojej strony. - szarpnęłam zdecydowanie starszego mężczyznę za włosy aby na mnie spojrzał. - Chciałbyś żyć, prawda?

Wife of the mafia king // Pierwsza część dylogii: Rodzina LicalloOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz