24. Christian

9.1K 218 8
                                    

Kipiała we mnie złość, przez to, jakim jestem idiotą.
Zerżnąłem największa szmatę tego stanu, na czysto lśniącym biurku pod nosem mojej żony. Pierdolone czterdzieści trzy godziny temu rozmawiałem z Damonem, a kolejne pięć godzin później rżną moją Victorię.

Niechlujnym krokiem wszedłem do magazynu narkotykowego. Wszyscy momentalnie stanęli na baczność lub z dokładnością wykonywali swoją robotę. Alex, moja prawa ręka jeżeli chodzi o dostawy. Blondyn właśnie rozmawiał przez telefon w swoim biurze.

Rozejrzałem się po całym magazynie z dumą. Rodzina Licallo posiadała najlepszy towar w całych stanach, a może i nawet na całym pieprzonym świecie. Pewnym krokiem wszedłem do pomieszczenia w którym siedział Alex, bez wcześniejszego uprzedzenia. Dwudziesto paro latek od razu zakończył połączenie popijając kawę.

- Przyszedłeś zobaczyć jak się mają sprawy? - uniósł pytająca brew.

- Oczywiście że nie. Przyszedłem na herbatkę i ploteczki. - wziąłem długopis który leżał obok i zacząłem nim pokręcać. - Są jakieś problemy? Piraci, narkomani, inni mafiosi? Kurwa mać, ktokolwiek. - rozpiąłem marynarkę wzdychając.

- Nie. Wszystko w jak najlepszym porządku, dostawa będzie dziś po północy. - skwitował. - A jak sprawa z zamachami?

Na samą myśl o tym gównie zamknąłem oczy i policzyłem do dziesięciu. W mailu który został mi dostarczony tamtego dnia w klubie, było napisane że Victorii nie nudziło się, podczas jej rzekomej śmierci. Wygiąłem usta w drętwy uśmiech i przejechałem palcami po kilku dniowym zaroście.

- Nic, cisza. - pomachałem ręką do ,,sekretarki" aby zrobiła mi kawę. - Zmieniając temat... - spojrzałem spod byka na mężczyznę, który grał sam ze sobą w kółko i krzyżyk. - Zaraz krzyżyk zawiśnie nad twoim nazwiskiem, Read! - strzeliłem mu palcami przed nosem. - Przyjdziesz w sobotę na obiad? Przy okazji omówimy interesy z Williamem i Luką.

- Twoja żonka będzie? - odezwał się swoim pewnym siebie głosem. Kurwa, on próbuje udawać że się mnie nie boi.

- Może będzie, może nie. - wyciągnąłem rękę po swoją kawę. - Wybacz, ale muszę zaraz się zbierać.

- Jedziesz komuś roztrzaskać łep? - przejechał językiem po dolnych zębach. - Już mu współczuje.

Ja też mu współczuje, bo czterdzieści pięć minut później, człowiek Damon'a, leżał w środku lasu z obitą mordą i nożem wbitym pod śledzioną.

Małe ostrzeżenie dla przyjaciela.

***

- Jesteś niedojebany dzieciaku. - zacząłem się śmiać z własnego brata. - Naprawdę myślisz że za pudełko czekoladek... - przerwałem ponieważ przezwyciężył mnie śmiech. - że za pudełko czekoladek Gianna zgodzi się na trójkącik? - prawie zachłysnąłem się Whiskey.

- No a kurwa nie? Jasna cholera, Christian! Ja się nie znam, kurwa mać. - twarz zasłonił dłońmi. - Ale ze mnie debil, wyjebała by mnie z domu! - spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem.

- Sorry młody, ja też nie wiem jak masz ją namówić. - dolałem sobie bursztynowego alkoholu. - Jestem wdzięczny Bogu, czy czemuś tam, że Victoria nadal nie kazała mi wypierdalać. - na samą myśl o tym skręcił mi się żołądek.

- Ona Cię kocha, Licallo. Zwłaszcza że jesteście kwita. - podszedł do mnie wolnym krokiem. - Może i Ci wybaczy, ale nie zapomni. - położył dłonie na moich ramionach. - Nie rób tego więcej, nie bądź, jak wszyscy dookoła.

Nigdy nie zapomnę zamglonych oczu Victorii tamtego wieczoru. Tego jak stała w drzwiach ze złamanym sercem, tego jak świat dla niej przestał istnieć a ja razem z nim. Michael podszedł i zaczął okładać mnie pięściami, biliśmy się przez dobre czterdzieści minut. Gdy skończyliśmy Camerro wyszedł bez słowa, jedynie kopnął zimne ciało swojej córki. Ojciec popatrzył na mnie z niedowierzaniem i kazał wypierdalać z klubu, a mój młodszy braciszek stał wydzwaniając do Victorii.

- Nie skrzywdzę jej już. Nigdy. - nie złożyłem tej obietnicy jemu. Złożyłem ją samemu sobie.

Z kieszeni Willa rozległ się dźwięk dzwonka. Matka poinformowała mojego brata, i kazała przekazać mi że za tydzień organizują z ojcem jego pięćdziesiąte drugie urodziny. Rodzicielka nie odzywa się do mnie po tym, co wydarzyło się w klubie. Stwierdziła, że jestem niewdzięcznym skurwysynem. Zgadzam się z tym.

***

Może to alkohol uderzył mi do głowy, a może zwykłe porządnie które kumuluje się od niedawna w szybkim, bardzo szybkim i niebezpiecznym tępie. Przez całą drogę z klubu do domy myślałem tylko i wyłącznie o pulchnych wargach Vi, o jej zgrabnym tyłeczku i wszystkim co z nią związane. Byłem świadom tego, iż na sto procent nie będzie chciała mnie tknąć, ale przecież możemy temu zaradzić.

Wszedłem do willi przez dwuskrzydłowe drzwi zmierzając prosto do salonu. Victoria Licallo siedziała na czarnej kanapie wpychając w siebie popcorn i oglądając horror. Usiadłem obok niej na niebiezpieczną odległość, dzieliła nas jedynie miska z tym białym gównem, a jej zapach pożerał mnie całego. Było tysiąc tematów o których powinnismy porozmawiać, jak najszybciej. Ale problem był jeden. Ja nie chciałem rozmawiać.

Odstawiłem miskę i jednym szybkim ruchem wciągnąłem blondynkę na kolana. Miała niezadowoloną minę, cała się spięła i próbowała wyrwać, na co moje ręce na jej biodrach nie dopuszczały do tego. Przywarłem ustami do jej szyi, powoli lizałem i ssałem jej skórę, rękami eksplorowałem jej ciało, ale nic więcej. Kobieta zesztywniała gdy wsunąłem rękę w jej dresy. Odsunąłem się od niej, aby zobaczyć jej reakcje. Po moim ciele przeszedł dreszcz, pościłem jej biodra a ona od razu zeszła z moich nóg.

- Przestań zachowywać się jak on! - krzyczała przez łzy które zebrały się pod jej powiekami. - Nie chcę cię takiego, Christianie. Nie chcę... - jak najszybciej pobiegła do naszej sypialni, słyszałem trzask zamykających się drzwi który mną wstrząsnął.

Przed oczami pojawił mi się obraz Alberta, starego śmiecia który próbował zniszczyć moją żonę. Nie zniszczył jej, ona była i jest na to za silna. Ale zostawił namacalny ślad.

Chwile później siedziałem za biurkiem i przeglądałem nowe jachty. Jak zawsze mój spokój musiał przerwać telefon, który dzwonił i dzwonił. Wyciszyłem dźwięki w telefonie i położyłem go na końcu biurka, aby mnie nie rozpraszał. Mogłem iść do Vi, ale wolałem dać jej ochłonąć. Gdy zegar pokazywał godzinę pierwszą w nocy, zamknąłem laptopa i sięgnąłem po telefon.

Jedna, jedna jedyna, kurwa, wiadomość doprowadziła mnie do białej gorączki. Jaśnie pan Licallo wrócił. Patrizio Licallo.

- Kurwa mać! - wrzasnąłem na całe gardło. - Pieprzony bękart.

Jeżeli on wraca, to już każdy z naszego grona wie, że ten jebanieć odwalił coś, co graniczy z morderstwem prezydenta. A ja nawet wiedziałem co.

To, co łączyło mnie i jego to nie była miłość. To czysta nienawiść.

Wife of the mafia king // Pierwsza część dylogii: Rodzina LicalloOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz