9. Spotkanie

37 7 9
                                    

5:00 rano Cz.A.
 
Karol wstał wcześniej niż zwykle; przetarł twarz dłońmi i spojrzał na zasłonięte okno zza którego powoli wschodziło słońce, a ptactwo już budziło się do życia. Zerknął lekko ospale na przyjaciela który smacznie spał w najlepsze, wiedząc że ten wstanie na pewno w południe. Podniósł się z podłogi i zaczął ubierać w swoje ubrania by przejść się po okolicy i zaczerpnąć rześkiego, świeżego powietrza. Ostatni raz miał okazję do tego kilkanaście lat temu w Dolinie Słońca, zanim zaczął się konflikt między ludźmi a krwiopijcami. Czasem aż się zastanawia co się tam aktualnie dzieje... I co robi jego siostra.
Wychodząc bezszelestnie z domu szamanki poszedł w stronę centrum miasta, w którym nie było prawie żywej duszy prócz niego. Co dwie minuty widział tylko rycerzy stąd i żołnierzy Kai na patrolu.
Dotarł po dłuższym spacerze na wielki plac z rynkiem, gdzie na samym środku stała fontanna z rzeźbą Querno; przy niej leżał stos kwiecistych bukietów jako znak oddania hołdu. Poczuł na skórze gęsią skórkę przez chłodny wiatr który go przeszył pod ubraniem.

— To chyba król Ohmu... – mrugnął pod nosem.

Po chwili usłyszał zbliżające się w jego kierunku kroki dwóch osób; byli to uzbrojeni żołnierze. Karol się odwrócił do nich z pytającym spojrzeniem.

— Dzień dobry, pragniemy przypomnieć że dozwolona godzina wychodzenia z domu jest od godziny 6:00 rano. Proszę przedstawić nam powód opuszczenia domu o wczesnej porze – odezwał się pierwszy, który był wyższy od szatyna.

Karola lekko zamurowało.

—  Przepraszam, ale nie jestem tu miejscowy...

— Jakiś dokument tożsamości?

— Nie mam, wyszedłem się przewietrzyć tylko. Nie wiedziałem że są jakieś ograniczenia na wychodzenie z domu o określonej porze – przyznał szczerze, ale ci chwycili go za ramiona i ścisnęli boleśnie. – Ej, nie życzę sobie żebyście mnie dotykali!

Gdy próbował się im wyrwać, usłyszał bieg i krzyk innego mężczyzny.

— JAZDA STĄD! Nie dość że na nas napadliście to jeszcze macie czelność zaczepiać mieszkańców?! – był to Hubert którego oczy błyszczały rubinowym kolorem, zamachnął się grożąc żołnierzom pistoletem.

Ci niezadowoleni puścili szatyna i odeszli. Karol westchnął głośno po czym się otrzepał.

— Dziękuję panu, chcieli mnie bez powodu-

Obaj spojrzeli na siebie z niedowierzaniem w oczach; oczy wampira zmieniły kolor na błękitny, a źrenice się widocznie rozszerzyły. Ich bicia serc były tak głośne że słyszeli je nawzajem.
Hubert aż z wrażenia opuścił broń i otwierał usta żeby coś powiedzieć, lecz przychodziło mu to z wielkim trudem. Nie wiedział czy postradał zmysły - to naprawdę był ON czy to jego duch?

— ...H-hubi? – Karol pierwszy się przełamał i powoli podszedł. Czuł w brzuchu dawno zapomniane, miłe uczucie które mu dawno nie towarzyszyło. – To naprawdę ty...?

Blondyn poderwał się i dosłownie rzucił na jego szyję jak drapieżnik na ofiarę, żeby zamknąć mężczyznę w uścisku. Jego oczy zaszły łzami kiedy ten oddał czułość.

— Tak... To ja, Karol – zaśmiał się zestresowany i załamany jednocześnie. – A-ale jak? Przecież ty nie żyłeś... Umarłeś na moich oczach!

Oderwał się i złapał go za policzki, czując jak nieogolony zarost go kłuje w dłonie. Zielonooki się zaśmiał i spojrzał mu w oczy.

— Wszystko ci opowiem.

Poszli w odosobnione miejsce, które było małym parkiem. Tam nie było nikogo, a więc mogli swobodnie porozmawiać.
Usiedli na kłodzie patrząc wspólnie na siebie z dziecięcą radością w sercu; nie mogli się nacieszyć swoim widokiem.

— Sporo się zmieniłeś od kiedy ostatni raz się widzieliśmy... Nawet zmarszczki nie masz żadnej – odezwał się Karol.

— Wampiry dojrzewają do 30 roku życia, a że ja już mam 36, to nie będę już się marszczył – zaśmiał się lekko, jego głos też nie brzmi już tak "piskliwie", ale jest niski i ma w sobie to coś. Coś, co nadal pociąga szatyna. – A ty... Blisko czterdziestki jesteś, staruchu.

Karola to lekko dotknęło, ale nie ukrył rozbawienia.

— To prawda, niestety. A zmieniając temat... Jak ci się ułożyło życie?

— Cóż, po kolei; po twojej rzekomej śmierci byłem tak zrozpaczony, że nic mnie już nie trzymało w Dolinie. Więc od razu dzień przed twoim pogrzebem ruszyłem w podróż z moimi wilkami. Droga zajęła mi pół roku, kiedy trafiłem do Ohmu. W międzyczasie zginął Saphir kiedy mnie bronił przed atakiem wielkiego robactwa, a Abel zmarł ze starości – westchnął. – Tutaj poznałem swoją żonę wilkołaczkę jak już wstąpiłem do zakonu rycerskiego. A rok po ślubie urodziła nam się córka -  nazwaliśmy ją Lena.

— Oh, poznałem ją wczoraj jak przyszła do szamanki. Wiedziałem że kogoś mi przypomina.

Hubert lekko się uśmiechnął, po czym kontynuował:

— I nasz wspaniały król tak ją polubił, że oficjalnie dał jej miano księżniczki przy narodzinach... Staram się ją pilnować żeby nie nabiła sobie guza ze względu na jej status, ale wiesz, to młoda krew i rzadko się nas słucha. Szczególnie teraz kiedy na nas najechali, nie pozwalam jej się oddalać od domu.

— Bezpieczeństwo przede wszystkim. A tak to, cieszę się że ułożyłeś sobie życie na nowo. Ja przez tyle lat tylko się tułam po świecie bez celu z moim przyjacielem.

— Na ile tu zostaniecie?

— Planowaliśmy na tydzień, ale teraz już sam nie wiem...

Hubert lekko przygryzł policzki od środka.

— ...Nie chcielibyście tu zostać? Nie musielibyście się narażać.

— Nie wiem czy znalazłyby się dla nas cztery kąty... – stwierdził trochę zaskoczony jego propozycją.

— Coś by się wymyśliło – wstał i wyprostował się; na jego szyi zalśnił prezent od Mileny w postaci wisiorka, który kiedyś nosił szatyn. Ściągnął go i uśmiechnął się lekko.

Szatyn poczuł rumieńce na policzkach.

— Skąd go masz? – wstał i wziął w dłoń kamień owinięty tym samym sznurkiem.

— Dostałem od twojej siostry zanim odszedłem z Doliny. Chciała bym go miał przy sobie. Nigdy go nie ściągnąłem – sam się zarumienił.

  To było naprawdę miłe uczucie jakie właśnie zawitało pomiędzy nimi. Czuli, że odnowienie tej relacji może w tej chwili być dobrym krokiem; i szczerze, gdyby Hubert nie był zamężny, może Karol znów by go w sobie rozkochał. Ale lepiej teraz zostać przy przyjaźni – patrząc na obecną sytuację w Ohmu.
Wampir postanowił odprowadzić go do pod sam dom pani Zofii. Wolał się osobiście upewnić, że nikt go znowu nie zaczepi. Sam słyszał jakie absurdalne zasady wprowadziła Kai o tych godzinach i jeszcze parę innych głupot. Aż chciało mu się śmiać przez to.

— Dzięki, że mnie odprowadziłeś, Hubi.

Ten się zaczerwienił lekko. — Nie ma sprawy. Przyjdę jeszcze później.

Drugi kiwnął głową z uśmiechem, po czym wrócił do środka i zamknął lekko drzwi. Miał ochotę krzyczeć ze szczęścia, że nareszcie go odnalazł i mógł się z nim zobaczyć.
Hubert też nie ukrywał radości która zdecydowanie polepszyła mu humor. Szybko odszedł w kierunku bazy, by powiedzieć o tym wszystkim Ernestowi.

☁️

Hej misiaczki, co powiecie na powrót shipu? ( ՞ਊ ՞)

Legenda Ohmu - Spustoszenie | DxDOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz