II

81 7 3
                                    


Wziąłem anioła na ręce, zlatując razem z nim z muru. Szliśmy przez piaszczystą pustynię, póki nie doszliśmy do małej sawanny. Aziraphal rozejrzał się oczarowany tym, co ujrzał.

– Ładnie tutaj prawda? – Podszedłem do jeziorka, pijąc z niego trochę wody, po chwili dołączył do mnie i anioł.

– Dlaczego jest tutaj źródełko? – spytał, patrząc w przejrzystą taflę wody.

– Nie jest to twór boski, ale to źródło nigdy nie wyschnie. Jest wieczne. – Wytłumaczyłem spokojnie, widząc zdziwienie na jego twarzy.

– Jak? Przecież, nie ma życia poza edenem...

– Chciał, żeby tak było. Gdyby wiedzieli od początku. Dawno odeszliby z raju. – Westchnąłem, pay rządź na zbitego z tropu anioła.

– Więc czemu ich nie powstrzymał? Dlaczego nie zniszczył drzewa i nie powiedział prawdy? Jak...

– Czy właśnie obwiniasz boga? – Wyszczerzyłem się, unosząc jedną brew.

– N-nie... j-ja tylko... Nie! Nie... nie...- Złapał się za białe loki, kuląc i płacząc.

– Aziraphal? Uspokój się, Anielę. – Jeszcze raz tego dnia chwyciłem go za dłonie.

– Nie dotykaj mnie! Wiedziałem, jesteś tylko zwykłym demonem! Nienawidzę cię! – Oczy anioła zaczęły błyszczeć wściekłym turkusowym światłem, a w drugiej sekundzie jego dusza rozpłynęła się w snobie błysku. Zostało po nim tylko białe piórko.

– Cholera! Nie mogę w to uwierzyć... dlaczego to powiedziałem? Anielę... przepraszam... zwaliłem po całości. – Dotknąłem piórka, ale momentalnie stało się czarne i zamieniło w proch. Zabezpieczenie co? Niezłe...

Minęły lata, jak nie stulecia. Jedyne, kiedy mogłem go ujrzeć była praca. On był jedynym powodem, dlaczego tak chętnie ją wykonywałem. Patrzył na mnie z odrazą, ale patrzył... Z czasem zaczął się przekonywać albo oswajać? Był jak wystraszony kot bojący się najmniejszego ruchu ze strony oprawcy. Taki stan rzeczy utrzymywał się aż do ery współczesności. Zaczął ze mną rozmawiać, względnie normalnie... Szkoda, że stało się to w dość burzliwym momencie. Ciągle zastanawia mnie... czemu akurat wtedy?

– Nie ma go. – Mruknął znikąd.

– Kogo? Nie rozumiem.

– Gabriel i Uriel powiedzieli, że Bóg odszedł.

– Co? Przecież jego nie da się pozbyć...- Umówmy się, jak Lucek nie dał rady, to ten gość jest niezniszczalny.

– Też chciałbym wiedzieć... ale to już koniec. – Wzruszył ramionami.

– Koniec? Czemu? Teraz możemy żyć normalnie. Ucieknij ze mną, zamieszkamy gdzieś daleko i wszystko będzie dobrze. – Chwyciłem go za dłonie, a on o dziwo uśmiechnął się do mnie. – Nie uśmiechaj się, gdy nie chcesz, nie okłamiesz mnie. Znam cię zbyt dobrze aniołku.

– Przepraszam...- Wtulił się w moje ramiona, płacząc z żalu. Mam nadzieję, że ten staruch doceni to, że mój aniołek po nim płacze.

– Cichutko... Nie musisz mnie za nic przepraszać. Znajdę nam przytulne gniazdko, co ty na to? Jakieś wymagania Anielę? – Uśmiechnąłem się, miętoląc w dłoniach jego mięciutkie poliki.

– Ksciążfki...- Powiedział, kwasząc się, przez to, że nadal trzymam go za twarz i jeszcze każę mu mówić.

– Uroczy chomiczek. – Nadąłem pączki, przedrzeźniając go.

– Pfrzesftań...

– Za moment umrę, jak będziesz taki uroczy.

– Mhm.

– Coo?

– Nic, nic...

– Ta jasne!

New beginning •Aziraphal x Crowley•Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz