V

68 4 1
                                    


Dni mijały, ludzi wokół nas ubywało.
Nasze życie się jednak nie zmieniło. Było spokojnie, tak jak w życiu na wsi. Pojawiły się jednak dziwne przebłyski w mojej pamięci. Jedyne, co widziałem w snach, to ogień i oślepiające światło. Budziłem się z krzykiem... Anioł, natomiast odczuwał ból w skrzydłach, raz prawie wyrwał je z bólu. Nikt z nas nie pokazywał na co dzień, że coś jest nie tak, a może baliśmy się przyznać, że coś złego na nas czeka...

Była jesień i dzień był wyjątkowo brzydki. Padało, a my leżeliśmy pod kocem, popijając kakałko i słuchając radia.

Błysk, a po nim srogi grzmot zahuczał w domu. Ziemia się zatrzęsła i parę książek pospadało z półek. Aziraphal wygramolił się spod koca i oddał mi kakao.

– Nie uważasz, że grzmot był za mocny?– Szepnął, podchodząc do okna.

– Przesadzasz, wiem, że boisz się burzy, ale naprawdę nie ma powodu do obaw.– Odstawiłem kubki, patrząc uważnie na anioła. – Wszystko w porządku?

– Nie wiem, mam dziwne przeczucie. Wyczuwam go...– Oparł się o drewniany parapet i patrzył w dal na przejaśnienie nieba.

– Wyglądasz przepięknie... znaczy niebo wygląda przepięknie, ale ty też jesteś piękny znaczy nie jesteś... moment wróć...– Uderzyłem się z otwartej ręki w czoło. Jestem taki głupi!– Nieważne, pójdę dorobić kakao. Chcesz pianki?

– Taak! – Pisnął entuzjastycznie, starając się nie śmiać. Zarumieniłem się, zaraz, jak tylko wszedłem do kuchni. Jakiego ja miałem farta! Taki demon, jak ja i taki cudny anioł!

Nuciłem sobie w rytm muzyki, która akurat leciał z radia.

~ Ooch, baby, do you know what that's worth? ~

~Ooch, Heaven is, a place on Earth. ~

~They say in Heaven, love comes first. ~

~We'll make Heaven, a place on Earth,

~Ooch, Heaven is, a place on Earth. ~

– Nie wiedziałem, że umiesz śpiewać, masz ładny głos.

– AaAAAaAAAAaaa!

– Pffhahahaha

– I z czego się śmiejesz?!– Rzuciłem w niego ścierką, nie złapał jej i oberwał prosto w twarz.

– Gadzie, szmatą się nie rzuca.– Oburzył się i wziął swój napój.

– Święte słowa anielę.– Wyszczerzyłem się przymierzając oczy.

– Crowley! – Anioł zakrztusił się, ale nawet to nie powstrzymało go od przywalenia mi w głowę.

– Jak tam twoja intuicja? – Spytałem, martwiąc się o niego.

– Ucichła póki co.– Wzruszył ramionami, pałaszując pianki.

– Powiedz, jak coś będzie nie tak.– Spoważniałem, patrząc mu prosto w oczy.– Obiecaj.

– Obiecuję. Nie masz się czym martwić, wszystko jest dobrze.– Odstawił kubek i przytulił się do mnie.– Póki jesteśmy razem, wszystko będzie dobrze.

Posiedzieliśmy do wieczoru i zdecydowaliśmy, że położymy się wcześniej. Z początku trudno było mi zasnąć z powodu burzy i kiedy udało mi się zasnąć znowu ujrzałem tę scenę.
Jasny pokój, w którym płonął ognień, był ciepły i przyjemny. Pośrodku niego, leżało białe piórko, nie spłonęło. Podszedłem bliżej, żeby je chwycić, wtręty nastała ciemność to czego dotknąłem było ciepłe i lepkie, zbliżyłem rękę ku małemu płomykowi... Krew, cały pokój był pełny krwi. Krzyk rozdzierający serce. Mój krzyk. Huk i pustka.

Ocknąłem się cały mokry od potu. Kiedy złapałem głębszy oddech, chciałem jak zwykle przytulić się do Aziraphala. Serce zabiło mi mocniej. Łóżko było puste, a na miejscu Aziego leżało białe piórko.

Wybiegłem z pokoju i pobiegłem na dół, drzwi od domu były otwarte na oścież. Było strasznie zimno, musiał dawno wyjść. Jedyne, co jest dla mnie dziwne, to fakt, jak było cholernie jasno. Wyszedłem w pośpiechu i zobaczyłem coś, co zmroziło mi krew w żyłach. Niebo było pokryte szkarłatem, a wszystko wokół było w ogniu, nasz dom z dziwnego powodu nie spłonął, ogień go nie dotknął... Cud, dom został stworzony przy pomocy cudu Aziraphala.

Czyli nadal żyje... co za ulga. Tylko co do diabła się tutaj wyrabia?!



——————————————————-

Piosenkę którą śpiewał Crowley, macie w załączniku na górze rozdziału. Staroć bo staroć ale pasuje  :  )

New beginning •Aziraphal x Crowley•Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz