I

107 6 7
                                    


– Chyba będzie padać, co myślisz? – Spytałem, robiąc z ręki daszek, patrząc w zachmurzone niebo.

– Niemożliwe w edenie nigdy nie pada, pogoda jest zawsze idealna. – Odparł z dumą anioł.

– Ta? To patrz. – Pierwsze krople zaczęły spadać na murek, a anioł wyglądał na przestraszonego. – Hej spokojnie to tylko deszcz, nic wielkiego. Serio.

– Nie boli cię? – Spytał, nakrywając mnie białym skrzydłem.

– Nie jestem z cukru, żeby bać się deszczu. Może nie wiesz, ale ludzie normalnie się myją, i to nie boli. – Prychnąłem, za kogo mnie uważa? Kto jak, kto, ale ja dbam o siebie.

– Przypominam tylko, że jesteśmy w raju i wszystko tutaj jest święte, pomijając to jedno drzewo, na którym siedziałeś. – Wytłumaczył z politowaniem.

– Ooo święta prawda aniołku, dzięki. – Nigdy nie miałem styczności ze święconą wodą, dobrze, że nie wystawiłem języka po kropelkę. Wolę mieć niewyparzony język.

– Humor widzę, że nigdy cię nie opuszcza. – Parsknął pod nosem. Chwilę jeszcze tak popadało, a gdy deszcz w pełni ustał, Aziraphal opuścił skrzydło.

– Skoro omamy teraz wolne, bo eden jest niepotrzebny, to może urządzimy sobie przechadzkę? Niedaleko jest takie fajne miejsce, chce ci je pokazać. – Podfrunąłem do góry, wyciągając rękę w stronę Aziraphala.

– Nie... wiesz mam jeszcze dużo doz ronienia i...- Skrępowany spojrzał w bok, obejmując rękoma swoje Ramona.

– Hej? Aniele... czy wszystko w porządku? – Wróciłem na murek, stając naprzeciw niego.

– Tak, to nic takiego, naprawdę. – Uśmiechnął się lekko, ale jego oczy nadal pozostały smutne.

– Myślałem, że Aniołą nie wolno kłamać. Może nie wyglądam na kogoś, komu można zaufać, ale gwarantuje, że będę cię wspierać. – Wyszczerzyłem się jak głupi, pokazując swoje kły, ale chyba pomogło.

– Ja... nie mogę latać. – Powiedział bardzo cicho, patrząc w podłogę.

– Jakim cudem? Zraniłeś się? – Anioł zaprzeczył i pod moją namową pokazał skrzydło.

– Dlaczego jest całe... poszarpane... Musi okropnie boleć. – Jakim cudem nie zauważyłem tego wcześniej?

– Od zawsze takie już było, popalone i prawie bez piór. Gabriel powiedział, że to kara od Boga, bo jestem złym aniołem...- Posmutniał, uwieszając wzrok na skrzydle.

– Bóg go opuścił?! Ożeż...- Palnąłem się w czoło, gdy uświadomiłem sobie co powiedziałem.

– Pfhahahahah – Aziraphal wybuchł perlistym śmiechem, nie mogąc się powstrzymać, a ja zrobiłem się czerwony jak burak. Nie wiem, czy to przez to, co powiedziałem, czy przez to, że jest taki piękny, gdy się szczerze śmieje. Może jedno i drugie?

– Idziemy? – Spytał, wycierając łzy z knocików oczu.

– Co?

– Nie mogę latać, ale mogę się przejść, tylko potrzebuje pomocy z zejściem z tego muru. – Odparł.

– Jasne, dla ciebie nawet poszedłbym do piekła aniołku. – Puściłem mu oczko, na co ten się zawstydził.

– Przecież już w nim jesteś...

– hm?

– Nie, nic. Idziemy?

– jasne

——————————————————

Wybaczcie, że książka tak nagle zniknęła, ale nie miałam na nią tyle czasu ile potrzebowałam, na prawdę przepraszam.

Pomysł na kontynuację podrzucił mi użytkownik: _somebody_nice_ 
Muszę przyznać, że nie planowałam kontynuacji, potraktujecie to jako dodatek do pierwszej części. Nie będzie to długie opowiadanie, może z siedem rozdziałów, nie więcej.

New beginning •Aziraphal x Crowley•Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz