Pierwszy dzień w nowej szkole. Chciałam zacząć ten dzień szybko, by szybko go zakończyć, więc nie czekałam na kolejny budzik i od razu wstałam z łóżka. Ubrałam się tak jak zawsze w pierwszy dzień szkoły, czyli zwykły biały top, szerokie jeansy i starą, znoszoną już baseballówkę. Do szkoły zazwyczaj się nie maluje, jednak dzisiaj wyjątkowo nałożyłam tusz do rzęs i błyszczyk. W kuchni zastałam mojego brata robiącego śniadanie.
- Podwieźć cię dzisiaj? - zapytał nie spuszczając oczu z naleśników na patelni. Peter był bardzo dobrym kucharzem, dzięki czemu znalazł pracę w popularnej restauracji jako kucharz.
- Nie dzięki, pojadę na desce, ale możesz po mnie przyjechać - odparłam, wzięłam naleśnika w rękę i zjadłam wracając do pokoju po plecak. Wychodząc zgarnęłam deskę i pożegnałam się z bratem.
Lubiłam jeździć na desce. Sprawiało mi to ogromną przyjemność i podczas jazdy czułam, że jestem tylko ja i ona, nic więcej się nie liczyło, zapominałam o świecie dookoła mnie. Pędząc i rozmyślając o wszystkim i niczym za bardzo zapomniałam o wspomnianym już świecie dookoła mnie i o mało co nie wpadłam pod jakiegoś idiotę, który pędził jakby zależało od tego jego życie. Może zależało - pomyślałam i ruszyłam dalej.
Po 20 minutach drogi zatrzymałam się przed liceum w Hawkins. Poprawiłam plecak, westchnęłam i weszłam do budynku. Moja szafka znajdowała się praktycznie obok głównego wejścia do szkoły, więc od razu się do niej skierowałam, żeby odłożyć deskę.
- Cholera jasna - mruknęłam, męcząc się wkładając ją do szafki. Walczyłam tak z może 10 minut, aż wreszcie się poddałam i oparłam czołem o sąsiednią szafkę.
- Rozumiem twój ból - usłyszałam głos za mną.
- Słucham? - spojrzałam w tył. Zobaczyłam nie za wysoką dziewczynę o rudych włosach splątanych w dwa warkocze. Na szyi miała słuchawki, a ubrana była dość podobnie do mnie. Miała zielone oczy, twarz z kształtu podobną do mojej i dużo piegów. Była ładna. Bardzo ładna.
- Też jeżdżę do szkoły na desce i na początku miałam problemy - wytłumaczyła i podniosła swoją deskę do góry. Podeszła do szafki, o którą się przed chwilą opierałam i sprawnie włożyła do niej swoją deskę. - Pomóc ci?
Zaniemówiłam na chwilę, nawet nie wiem czemu. Dziewczyna była naprawdę śliczna. Kurwa, Katia ogarnij się!
- Tak, tak dzięki - podałam jej moją deskę i zrobiłam jej miejsce przy szafce. Kiedy skończyła uśmiechnęła się i podała mi rękę.
- Max jestem.
- Katia, miło mi. - odparłam i również podałam jej rękę. - Co teraz masz?
- Biologię - wyciągnęła podręczniki.
- O, ja też! - podekscytowana również wyciągnęłam książki. - Chcesz może razem usiąść?
Pokiwała głową i razem ruszyłyśmy do sali.
Pierwsza lekcja była lepsza niż sobie to wyobrażałam. Może dlatego, że siedziałam obok Max? No może nie do końca tak dobrze poszło.
- Widzę, że mamy nową osobę w klasie - nauczycielka popatrzyła na mnie i poprosiła, żebym wyszła na środek sali i opowiedziała osobie. Klasyk.
- Mam na imię Katia - zaczęłam zdenerwowana. Nie lubiłam mówić przed publicznością, która liczyła więcej niż pięć osób. - Przez większość życia mieszkałam w Karolinie Północnej, później mieszkałam z bratem u babci w Kalifornii, a teraz ja i brat od trzech miesięcy mieszkamy w Hawkins. - spojrzałam na Max. Uśmiechnęła się i pokazała kciuki w górę na znak, że dobrze mi idzie. Poczułam się pewniejsza siebie i kontynuowałam - Lubię jeździć na desce i słuchać muzyki...
- Mieszkasz tylko z bratem? - jakiś dzieciak z drugiej ławki przerwał mi kiedy zaczęłam się czuć pewniej, więc z powrotem zamknęłam się w sobie.
- Emm... Znaczy, tak. Tak sama z bratem. - przełknęłam ślinę.
- A gdzie rodzice? - inny dzieciak zaczął drążyć temat.
Popatrzyłam na nauczycielkę, ale nie wydawała się wkurzona tym, co te dzieciaki odpierdalają, wręcz przeciwnie wyglądała, jakby sama chciała wiedzieć gdzie faktycznie są rodzice.
- Oni, no tak jakby... Znaczy się... W sensie... - zaczęłam się plątać i poczułam rosnącą gulę w gardle. Sama nie wiem dlaczego. Nigdy nie sprawiało mi problemu mówienie i rozmawianie o śmierci rodziców.
Głupi ma szczęście pomyślałam kiedy zadzwonił dzwonek na przerwę. Wszyscy wyszli z klasy, a ja nadal stałam jak zamurowana na środku sali.
- Hej, wszystko w porządku? - podbiegła do mnie Max, widać było, że się przejęła. Zamrugałam żeby ciepłe łzy wzbierające się w moich oczach nie poleciały po policzkach i spuściłam wzrok na podłogę.
- Tak, tak wszystko w porządku - bąknęłam. Max chwyciła mnie za rękę. Popatrzyłam na nią i wymusiłam delikatny uśmiech. Dziewczyna pociągnęła mnie za rękę i wyszłyśmy na tyły budynku. Zaprowadziła mnie do wielkiego dębu i zaczęła się po nim wspinać. Spojrzałam na nią z zaciekawieniem.
- No wchodź, na co czekasz? - uśmiechnęła się szeroko i kontynuowała swoją wspinaczkę.
Podążyłam za śladami koleżanki i również zaczęłam wchodzić na drzewo. Nie byłam tak wysportowana jak ona, więc trochę mi zajęło zanim weszłam na górę.
- Podaj mi rękę - zawołała Max. Dziewczyna pociągnęła mnie w górę i zdyszana opadłam na gruby konar dębu.
- Zawsze tu przychodzę, gdy chce zostać sama. - wytłumaczyła.
Zapadła głucha cisza.
- Zapewne też się ciekawisz gdzie są moi rodzice, prawda?
Dziewczyna przygryzła wargi i spojrzała przepraszająco.
- W porządku. - odparłam i oparłam się o konar, na który przed chwilą padłam. - Moi rodzice nie żyją. - poszło lepiej niż się spodziewałam. To nie moja wina, że w tej dziewczynie jest coś, co sprawia, że wygląda na chodzący konfesjonał. Ufam jej.
- Przykro mi. Z powodu twoich rodziców i tego co się stało. W klasie, ma się rozumieć. - usiadła obok mnie.
- To przecież nie twoje wina - pokręciłam głową i ponownie spojrzałam na Max. Patrzyłyśmy tak na siebie może z 5 sekund kiedy zadzwonił dzwonek na lekcję. Zakłopotane obie odwróciłyśmy głowy i zeszłyśmy z drzewa.
Wiesz, że nie możesz. Przestań sobie robić nadzieję.
***
Po lekcjach wyszłyśmy razem przed główne wejście budynku rozmawiając o przeróżnych rzeczach.
- Muszę już iść, brat po mnie przyjechał - westchnęła. Popatrzyłam na samochód, do którego się skierowałyśmy. Czekaj, czekaj...
- Czekaj. To jest samochód twojego brata?
- No tak - odpowiedziała rozbawiona - Coś nie tak?
- Ten typ mnie dzisiaj prawie rozjechał w drodze do szkoły! - nie wiedziałam jak mam to inaczej skomentować.
- Tak, jest to bardzo prawdopodobne - pokiwała głową. - Przepraszam za niego. Na szczęście nie jest moim biologicznym bratem.
Nagle chłopak wyszedł z samochodu. Wyglądał na około 20 lat. Nic nie wyróżniało go z pośród reszty osób w jego wieku. Miał lekki zarost, mocno zarysowaną linie szczęki. Włosy miał brązowe, do ramion, lekko zakręcone.
- Ej, długo mam czekać?! - krzyknął w naszą stronę.
Max przewróciła oczami i pożegnała się ze mną. Stałam na środku parkingu i obserwowałam jak odjeżdża.