Koniec października - Halloween i moje szesnaste urodziny. Rano obudziłam się bardzo wcześnie, za oknem było jeszcze ciemno, a burza rozszalała się na dobre. Z racji tego, że była niedziela Peter jeszcze smacznie spał w swojej sypialni, więc musiałam sama zrobić sobie śniadanie. Jak miałam siedem lat brat nauczył mnie robić omlety i teraz za każdym razem, gdy muszę zrobić sobie śniadanie sama robię właśnie omlet. Piętnaście minut później usiadłam na fotelu przed telewizorem i jedząc śniadanie oglądałam wiadomości. Kiedy skończyłam jeść śniadanie ubrałam się w dres i poszłam do łazienki. Kiedy wyszłam już w stu procentach gotowa na rozpoczęcie dnia nastroiłam gitarę usiadłam na łóżku i spróbowałam stworzyć coś swojego.
Po godzinie grania kiedy nie byłam nawet w połowie mojej ,,piosenki" ktoś zapukał do moich drzwi.
- Ktoś na ciebie czeka - wymamrotał Peter ze szczoteczką w buzi. Zmarszczyłam brwi i wyjrzałam przez okno. Steve? Chłopak wyszedł z samochodu i skierował się w stronę frontowych drzwi. Zbiegłam o schodach i otworzyłam mu drzwi zamian zdążył zapukać.
- Steve, co ty tu robisz jest 10 rano? - zapytałam i wpuściłam go do środka.
- Coś się stało Max - wyglądał na dość mocno zdenerwowanego. - Chodź, szybko - pociągnął mnie za rękę i wyszliśmy za drzwi. Steve siłą wepchnął mnie do samochodu i ruszyliśmy.
- Steve, co się dzieje do cholery? - praktycznie na niego krzyczałam. Co się mogło jej stać? Ona żyje? Coś poważnego?
- Nie wiem, sama zobaczysz - gwałtownie wszedł w zakręt. Serce biło mi szybko, o wiele za szybko.
Kiedy zatrzymaliśmy się pod domem Steve'a wybiegłam z auta i pobiegłam do drzwi. Otworzyłam je i wparowałam do środka. Co jest do cholery!? W środku nie było nikogo. Spodziewałam się, że zastanę Max leżącą na podłodze całą we krwi, ale wszystko wydawało się jak najbardziej w porządku.
- Niespodzianka! - nagle zza wyspy kuchennej wyskoczyły Max i Robin. - Wszystkiego najlepszego! - podeszły do mnie i wyściskały.
- Steve masz mi coś do powiedzenia? - spojrzałam wymownie na chłopaka.
- Cóż wczoraj dowiedzieliśmy się od twojego brata, ze dziś masz urodziny, więc postanowiliśmy ci zrobić niespodziankę, a z racji tego, że twój brat jest kucharzem zaproponował nam żebyśmy wszyscy razem zrobili tort urodzinowy dla ciebie. - wytłumaczył, a ja dałam mu kuksańca w ramię. - Zabijesz mnie? - parsknął i wszedł do kuchni przygotować składniki.
- Nie jestem jeszcze tego pewna - uśmiechnęłam się i pomogłam przy kuchni.
Następne półtorej godziny były bardzo chaotyczne. Kiedy chciałam umyć ręce pękła rura i zaczęła z niej lecieć woda jak z wodospadu.
- Cholera - szepnęłam. - Steve! Chyba rozwaliłam ci rurę - otworzyłam szafkę pod zlewem.
- Spokojnie, mogę to naprawić - ukucnął przy szafce i zaczął coś grzebać przy plastiku.
- Chyba powinniśmy zadzwonić po jakiegoś profesjonalistę - zaproponowała Robin.
- Nie, nie, dam radę. Jestem profesjonalistą - odwrócił głowę w naszą stronę i uśmiechnął się dumnie.
- Bardziej profesjonalnego profesjonalistę - zripostowała Max, a gdy wszyscy zauważyli jak mina Steve'a rzednie wszyscy oprócz niego zaczęli się głośno śmiać, aż rozbolały nas brzuchy. Finalnie Steve niby coś mocniej podkręcił, że leciały tylko kropelki i podłożyliśmy wiadro pod spływające krople.
Wstawiliśmy ciasto do pieca i razem z Max zaczęłam kroić truskawki, a Steve i Robin zaczęli robić krem.
- Więc... Nie rozmawiałaś jeszcze z Eddiem? - zapytała moja przyjaciółka chociaż dobrze wiedziała, że nie chce o tym rozmawiać.
- Nie. Nie mam teraz do tego głowy. Kurwa! - trochę zapomniałam o tym, że trzymam nóż w ręce i przejechałam sobie nim po zewnętrznej strony dłoni. Czerwona ciecz zaczęła strużkiem lecieć po mojej dłoni i kapać na podłogę. Nacięcie nie było duże, ale akurat natrafiłam na jakąś żyłkę, więc trochę tej krwi poleciało. Steve ,,poleciał" do łazienki po apteczkę, a Robin włożyła mi dłoń pod zimną wodę.
- Zraniłaś się? - zapytała Robin, ale chyba nie za bardzo wiedziała, co właśnie powiedziała.
- Nie. Tak normalnie krwawię sobie z mojej dłoni - powiedziałam z ironią. Robin przeprosiła, a potem zaczęłyśmy się nerwowo śmiać. Steve przyszedł obładowany bandażami, plastrami i innymi duperelami. Max wzięła od niego to wszystko i zaczęła opatrywać moją rękę.
- Błagam, nie wykrwawiaj się na mojej podłodze Katia - Steve wziął mop i zaczął zmywać plamki krwi.
- Oh, przepraszam bardzo już nie będę - powiedziałam z urazą w głosie.
Kiedy wszystko już posprzątaliśmy, a moja ręka została opatrzona wyciągnęłyśmy ciasto z pieca i zaczęliśmy dekorować kremem i truskawkami. Na końcu wsadziliśmy świeczki tworzące ,,16" i usiedliśmy przy stole w dużym pokoju. Steve zapalił świeczki, a później nalał nam do kieliszków po jakimś tanim winie.
- Tylko nie mówcie rodzicom - poprosił chłopak odstawiając butelkę na stół. Max popatrzyła na Steve'a przerażonym wzrokiem i pokręciła głową. Kolega popatrzył się na nas totalnie nie rozumiejąc o co chodzi, zresztą nic dziwnego, bo nie znał historii mojej i rodziców.
- Ja nie mam rodziców Steve - starałam zachować powagę, ale nie udało mi się i zaczęłam się histerycznie śmiać. Wszyscy patrzyli na mnie czekając, aż skończę się chichrać. - Sorry - przeprosiłam i zdmuchnęłam świeczki.
Chciałabym, żeby Eddie zrozumiał mój błąd i mi wybaczył.
PS.: Jeden z krótszych rozdziałów i nie jestem jakoś bardzo z niego dumna, ale proszę bardzo. Następny będzie lepszy, obiecuję <3