Wysiadając z auta powinnam poczuć radość jak za każdym razem gdy ją odwiedzałam. Nie sądziłam że obca kobieta stanie się dla mnie kimś tak ważnym. Potrafiła słuchać, rozmawiać, pomagać. Mimo że czasami miała swoje dziwne odchyły nigdy jej nie krytykowałam. Stała się dla mnie bliższa niż którakolwiek z moich prawdziwych babć. Chociaż tak naprawdę, jednej nadal nie poznałam prawda? Tak jak i ojca. Ten temat nadal mnie przerastał, od roku zgrabnie chowam go w zakamarki umysłu. Dopiero teraz Susan otworzyła tą bramę.
Jednak gdy stałam przed drzwiami sklepu czułam dziwną obojętność. Informacje którymi zasypała mnie dzisiaj mama, po prostu mnie przerosły. Miałam wrażenie że każdy mój narząd, komórka i żyła drżą. Jakby przygotowywały się do wybuchu.
Nacisnęłam jeszcze bardziej zardzewiałą klamkę, mocniej je pchnęłam aby drzwi w końcu ustąpiły. Zawsze musiałam je pchać cała sobą aby się ruszyły. Musze powiedzieć Rose żeby wezwała kogoś do naoliwienia tych zawiasów bo nie idzie tego normalnie otworzyć.
Specyficzny zapach, to zawsze to kojarzyło mi się z tym miejscem. Nawet nie wiem skąd pochodził ale utrzymywał się tutaj zawsze. Zdjęcia nadal równo wisiały na ścianie po lewej stronie. Nigdzie nie widziałam kobiety ale ona przecież jak zawsze wyłaniała się zza regału.
- Rose? – Podniosłam głos aby ta mogła usłyszeć mnie nawet na zapleczu.
Przeszłam jeszcze kawałek i stanęłam na samym środku sklepu. Przypomniałam sobie jak wyglądał sklep za pierwszym razem gdy go odwiedziłam. Teraz różnił się dosłownie wszystkim. Chciałam już udać się na zaplecze poszukać kobiety ale ta zdążyła już wyłonić się zza książek.
Jak zawsze elegancko ubrana, spódnica i sweter tego samego koloru a do tego chustka w kropki na szyi. Prawą ręką jak zazwyczaj podpierała się o drewnianą laskę.
- Ivy! – Zawołała radośnie. – Kochanie jak dobrze że jesteś!
Od razu ją objęłam, pachniała tak mocnymi różanymi perfumami że czasami naprawdę mnie zatykało. Mimo wszystko jej dotyk jakby odejmował każde moje zmartwienie, jej sklep był dla mnie bezpieczną przystanią a ona latarnią. Punktem zaczepnym w którym mogłam się zawsze schować. Ukryć przed światem a to właśnie tego teraz potrzebowałam.
Moje myśli były za głośne, jakbym miała pustą kartkę na której pojawiają się bazgroły i to nawet nie ja je piszę. Oparłam czoło o jej ramię i po prostu czułam jak łzy wylewają się z moich oczu. Ostatnio zdecydowanie byłam zbyt miękka, za słaba. Gdy tylko usłyszała moje łknie mocniej ścisnęła moje ciało. Właśnie to w niej kochałam, nie pytała, nie przerywała i nie przeszkadzała. Po prostu pozwoliła mi uwolnić wszystko co we mnie siedziało. Nie wiem ile tak stałyśmy ale mój płacz powoli ucichał.
- Przepraszam. – Ledwo z siebie wydusiłam. – Po prostu pogubiłam się. – Załkałam ponownie i wtuliłam się w jej chustkę.
- Masz tyle czasu ile potrzebujesz. – Pogłaskała mnie po plecach a w jej głosie rozbrzmiało jeszcze więcej troski.
Oderwałam się od kobiety z lekkim uśmiechem, pora wziąć się w garść. Ile można płakać ludziom w ramiona? Wskazała ręką miejsce które zawsze zajmuje. Objęłam się ramionami i mocniej przycisnęłam materiał mojej zielonej bluzy aby ocieplić ciało.
- Opowiadaj jak życie w wielkim mieście. – Uśmiechnęła się łagodnie i wyciągnęła dwie filiżanki spod szklanej lady. Nasypała do nich suszonych liści i wstała aby zabrać czajnik z wrzątkiem. Obserwowałam każdy szczegół, robiła to wszystko z taką gracją. W jej dłoniach było tyle delikatności, w całym moim ciele tyle nie miałam.
CZYTASZ
Poisoned City
Teen FictionIvy dorasta, zaczyna studia i dorosłe życie. Tylko dlaczego bez niego? Dlaczego kocha go i nienawidzi jednocześnie? Myślała że to będzie proste, nie patrzeć na niego. Miała tylko na niego nie patrzeć, miała nie patrzeć na nich. On ratuje ją. Ona r...