Pożoga

57 3 2
                                    

Chroniczne zmęczenie, notoryczny brak czasu, wieczny stres, niekończące się cierpienie. Przez cały czas trwałam w takiej bańce, która wyniszczała mnie fizycznie i psychicznie. Żyłam byle do jutra, byle do weekendu, byle jak. Trzymałam się jednak dzielnie. Wciąż pielęgnowałam wspomnienia o spotkanym, niesamowitym chłopaku. Gdybym nie była przykuta niewidzialnymi łańcuchami obowiązków, strachu i cierpienia, już następnego dnia wróciłabym do tamtego miasta, do parku, do mojego przyjaciela. Niestety, gdy tylko wróciłam, ojczym wyładował na mnie swoją złość. Wielokrotnie, brutalnie, bezlitośnie. Nie wiedziałam, ile czasu zajęło to katowanie, a ile leżałam nieprzytomna. Jedno jest jednak pewne – do życia wróciłam dopiero miesiąc później.

Zauważyłam, że ilekroć jestem maltretowana, albo jest mi źle i smutno, rozpala się we mnie buntowniczy ogień złości, a wraz z nim w moim umyśle uśmiecha się do mnie łobuzersko Frank, z tym swoim pragnieniem podporządkowania pod siebie całego świata.

Na moje nieszczęście, byłam wiecznie zajęta. Uczyłam się, pracowałam, utrzymywałam samodzielnie dom, pomimo że był to obowiązek tego zapijaczonego kretyna. Nie miałam czasu, by odetchnąć, a tym bardziej, by często odwiedzać swojego nowego przyjaciela. Pierwszy miesiąc wiłam się na progu jawy i snów w męczeńskiej agonii, kolejne dwa miesiące układałam sobie życie. Dopiero po kilku miesiącach mogłam zerwać się ze szkoły i spotkać się ponownie z tajemniczym chłopakiem. Jednakże nigdzie go nie zastałam. Byłam tak sfrustrowana i zdesperowana, że przełamując swój strach, zapukałam do drzwi sierocińca. Zakonnica jednak wyprosiła mnie, twierdząc, że żadnego Franka nie zna i zatrzasnęła mi drzwi przed nosem.

"Cholerne, wredne babsko!".

Chcąc odwiedzić Franka, przyjeżdżałam średnio co tydzień. Za każdym razem jednak moja misja kończyła się fiaskiem. Wzbudzało to we mnie gigantyczne pokłady rozpaczy i tęsknoty. Chociaż miałam parę koleżanek, żadna mnie nie rozumiała. Nie miałam nikogo, z kim dogadywałabym się jak z NIM. W dodatku mój zapijaczony, zboczony ojczym, który jeździł na psychotropach, nie ułatwiał mi życia. Podupadł na zdrowiu i bywało, że załatwiał potrzeby fizjologiczne pod siebie. Oczywistym jest, kto musiał to wszystko potem sprzątać.

Może i jest to absurdalnie głupie, że tak często odwiedzałam ten durny park, przeszukując każdy zakamarek. Wciąż miałam nadzieję, że złośliwy buntownik wyskoczy nagle zza drzewa i ciśnie we mnie śnieżką. Czasami rzeczywiście wydawało mi się, że dostrzegam Franka między drzewami, lecz zawsze, gdy do niego dobiegałam, znikał bez śladu.

Siedzenie od poranka do zmroku na murku i wspominanie tych krótkich, ulotnych chwil stały się dla mnie normalnością. Dlatego też, gdy dojrzałam już do tej decyzji, po niemal półrocznych przygotowaniach, uciekłam z domu. Zanim jednak wybrałam miejsce, gdzie chciałabym zacząć od początku swoje życie, musiałam udać się właśnie w tamto miejsce. Ten jeden, ostatni raz, zanim wyruszę w nieznane, szukając dla siebie miejsca na tym świecie. Pragnęłam poczuć jeszcze raz te emocje. Tę radość, tak jak wtedy, gdy tarzaliśmy się po śniegu.

Wiedziałam, że to już nigdy nie wróci. Poprzedniej zimy sierociniec spłonął doszczętnie, a Franka nigdzie nie było. Już nic nie wiązało mnie z tym miejscem. Nikt nie znał powodu pożaru, lecz miałam w stosunku do tego złe przeczucia. Podejrzewałam, że ktoś nie wytrzymał ciągłego upadlania i uprzedmiotawiania, w rezultacie zbuntował się i puścił wszystko z dymem.

"Pieprzyć prawo. Jesteś wolna, możesz zrobić wszystko, co chcesz! Wystarczy tylko, że odważysz się zrobić ten pierwszy krok, a potem zobaczysz, nieważne co sobie obierzesz za cel, a wszystko znajdzie się w zasięgu twoich rąk." — przemówił w mych wspomnieniach Frank, a oczy rozbłysły mu niczym dwa sztylety w świetle księżyca.

The LegionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz