Gorejące szaleństwo

118 5 0
                                    

Echo kruczego krakania doszczętnie zburzyło niezachwianą dotąd ciszę i rozeszło się po martwym lesie, informując mnie o lokalizacji mej ofiary. Pobiegłem przed siebie. Adrenalina krążąca w mych żyłach dodatkowo mnie podnieciła, jakby wizja przyszłego morderstwa nie była wystarczającą rozkoszą i zachętą do działania.

Transcendentna mgła unosiła się wysoko nad ziemią, płynąc leniwie niczym żywot ludzki. Ja zaś, w swym zuchwałym pędzie, mąciłem jej rutynowy spokój, rozrywałem i brukałem jej piękno oraz stałość, podobnie jak śmierć ścina ludzkie życie.

Śnieg skrzypiał pod podeszwami mych butów, zdradzając moją obecność, lecz działało to jedynie na moją korzyść. Świadomość, że czyham gdzieś nieopodal, wprawi moją ofiarę w panikę, ta zaś jest twórczynią ludzkich błędów oraz matką głupich.

Mijając slalomem martwe, dumne, górujące nad wszystkim, co żywe drzewa, które patrząc na ludzi z pogardą, sięgały ochoczo ku mrokom bezgwiezdnej nocy, dostrzegłem ją wreszcie. Moją ofiarę. Ofiarę LEGIONU.

Kolejny nudny, nijaki, szary człowiek. Aż rzygać mi się zachciewało na samą myśl, że mógłbym być taki, jak on.

"Nigdy taki nie będę! Prędzej się zajebię, niż do tego dopuszczę" — przyrzekłem sam sobie.

Od dawna wiedziałem, że jestem wyjątkowy. Początkowo trwałem w męczącej niewiedzy, a wystarczyło tak niewiele, aby wyjść z cienia nudnej, szarej, monotonnej do porzygu codzienności.

Czy żałuję swojego występku? Czy martwi mnie krew na mych dłoniach?

— Proszę! Nie rób mi tego. BŁAGAM! — wydarła się na całe gardło uciekająca przede mną ofiara, którą właśnie zapędziłem w ślepą uliczkę. — Błagam, pozwól mi żyć!

— Niekoniecznie — odparłem, uśmiechając się pożądliwie na widok jej zdesperowanej, przerażonej twarzy.

Nie mogła tego jednak zobaczyć, mą twarz bowiem zakrywała biała maska z wymalowanym nań uśmiechem. Maska ta pozwalała mi być w pełni sobą. Dodawała mi śmiałości, usuwała wątpliwości i wypełniała porąbanym podnieceniem na samą myśl o zatopieniu noża w ludzkim ciele. Prawie nigdy się z nią nie rozstawałem. Bez niej czułem się zagubiony, niepełny...

— Już ją złapałeś, Frank? — Wyrwał mnie z zamyślenia zasapany damski głos.

Skrzywiłem się z irytacji, po czym usłyszałem za sobą zbliżające się kroki kolejnych dwóch osób. Byliśmy już zatem w komplecie.

— Kretynko, ile razy mam ci to powtarzać? Gdy zakładam maskę, jestem Legion. MY jesteśmy Legion, nie pojmujesz?

— A-ale, Frank... — zająknęła się, wkurwiając mnie doszczętnie.

Chwyciłem ją za zamaskowaną twarz i pchnąłem brutalnie na pobliską ścianę, aż pisnęła z bólu.

— Ile-razy-mam-to-POWTARZAĆ?! — wycedziłem zza zaciśniętych z wściekłości zębów, zsuwając dłoń na jej gardło.

Wbijała swoje wybałuszone oczy w trzymany przeze mnie nóż. Odczułem chorobliwą ochotę dać mu zasmakować krwi. Głosy w mojej głowie rozpoczęły swą odwieczną kakofonię. Nęciły, namawiały i ostatecznie doprowadzały do szaleństwa. Wiedziałem, że jak zawsze nie ustaną, dopóki nie złożę kogoś w ofierze.

— Wrzuć na luz i ją zostaw! — Usłyszałem za sobą nawoływania Joey'a, jednego z czwórki tworzącej Legion.

Dłoń trzymająca nóż drżała mi wściekle. Głosy w głowie nie dawały spokoju. Serce waliło mi jak młotem. Słyszałem tętnienie swojej własnej krwi, które hipnotyzowało i otumaniało racjonalne myślenie.

The LegionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz