Położyłam, a właściwie rzuciłam plaster żółtego sera na kanapkę, kompletnie ignorując jęczącą coś pod nosem przyjaciółkę. Tak, przyjaciółkę. Nazywanie Shirley dobrą koleżanką było czystą obrazą w stosunku do niej.
Obficie polałam mój "obiad" ketchupem, a następnie wzięłam jego kęs, zajmując miejsce przed Shirley, a właściwie przed laptopem, na którego monitorze wyświetlała się jej twarz.
- Mówiłaś coś? - Zapytałam z pełną buzią, wywołując tym minę obrzydzenia na twarzy blondynki. Eh, lubiłam jej to robić...
- Pełna kulturka, González - burknęła, biorąc głęboki wdech.
Posłałam jej szczerzy uśmiech, biorąc gryza kanapki.
- Przepraszam - kolejny raz odezwałam się, przeżuwając w buzi jedzenie. Zaśmiałam się głośno, kiedy przełknęłam to, co miałam przełknąć, widząc naburmuszoną minę dziewczyny. Odegrała się, wystawiając w moją stronę język.
- Tak przy okazji, ostatnio chyba często wyglądają tak twoje obiady, heh? Schudłaś.. - mówiła zatroskanym głosem, na co w moim gardle urosła wielka gula, a w serce wbiła się jakby mała szpileczka. Wiedziałam do czego nawiązuje. Zjadłam szybko do końca kanapkę, a następnie wzięłam laptopa do rąk i udałam się do swojego pokoju, gdzie klapnęłam na łóżko i kupę poduszek na nim.
- Po prostu wyjątkowo polubiłam chleb - w odpowiedzi popatrzyła na mnie ze wzrokiem typu "kogo próbujesz oszukać, mnie czy siebie? ". Zmarszczyłam czoło, doskonale zdając sobie sprawę, że nie uniknę odpowiedzi. Tak naprawdę chciałam się komuś wygadać w tej sprawie, ale nie potrafiłam. - Uprzedzając twoje pytanie i doskonale zdając sobie sprawę, do czego nawiązujesz, moi rodzice rozmawiają ze sobą, ale chłód pomiędzy nimi można wyczuć na kilometr.
Taka właśnie była prawda. Rozmawiali ze sobą, o ile ich krótkie wymiany zdań można było tak nazwać. Jednak w sprawie tego ile czasu spędzali ze sobą, nic się nie zmieniło. Ewidentnie nie mieli ochoty na siebie patrzeć, dlatego kiedy obydwoje byli w domu, zamykali się w dwóch różnych pokojach, a mnie obarczali wszystkimi pracami domowymi i oczywiście ogromnym poczuciem winy.
Shirley, widząc moją reakcję i widoczny brak chęci na ciągnięcie tego tematu, postanowiła skierować naszą rozmowę na zupełnie inne tory. Wywnioskowałam to z jej szerokiego uśmiechu, który rozciągał się od jednego ucha do drugiego.
- Nie masz kaca po wczorajszej imprezie? - Zapytała z rozbawieniem, a ja dopiero teraz zauważyłam, że na sobie miała koszulkę z nadrukiem "The Rolling Stones", ściągniętą prosto z Wielkiej Brytanii, którą na urodziny sprawiłam jej ja.
Zaśmiałam się krótko, posyłając jej rozbawione spojrzenie. To chyba ja powinnam o to zapytać.
- Po soku jabłkowym? Owszem, trochę mnie tu tli - odparłam, wskazując palcem na tył mojej głowy. Prychając pod nosem, przewróciła oczami, natychmiastowo łapiąc się za głowę. Zarechotałam głośno.
- No, dobra, to ja mam małego kaca, ale wszytko dokładnie pamiętam - poruszyła znacząco brwiami, na co westchnęłam głośno.
- Brawo - Specjalnie przeciągnęłam "o", licząc na to, że magicznie zadzwoni mój telefon czy ktoś nagle postanowi mnie odwiedzić, wybawiając mnie od tej rozmowy. Na próżno.
- Jak tam uroczy Lukey? - Zadała mi pytanie, unosząc jeden kącik ust do góry. - Patrząc na ciebie, nie dało się stwierdzić, że ten taniec kompletnie Ci się nie podobał..
Natychmiastowo poczułam jak moje policzki płoną, przybierając buraczkowego odcienia. Shirley głośno się zaśmiała.
- O, masz koszulkę ode mnie! - Zmieniłam szybko temat. - Liczyłam na to, że powiesisz ją w antyramie na ścianie albo będziesz ubierać tylko i wyłącznie na "wyjątkowe" okazje - zrobiłam zajączka w powietrzu.
CZYTASZ
The Babysitter || l.h
أدب الهواة„(..)Przeniosłam wzrok na panią Hemmings, która teraz uśmiechała się do mnie, doskonale zdając sobie sprawę, że nie potrafiłabym odmówić dziewczynce. - No, dobrze - powiedziałam niepewnie, zagryzając wargę. - Zostanę opiekunką Molly. Molly Hemmi...