Od tych nieszczęsnych urodzin unikałam towarzystwa kolegów z pracy. Wcześniej raz na miesiąc wychodziliśmy wszyscy na piwo albo do jakiegoś klubu, żeby potańczyć i pogadać. Lubiłam te wyjścia, ale po... wiadomo czym... przyszło mi do głowy, że w ostatnich miesiącach podejrzanie lubił je też Andrzej. Zwłaszcza że zwykle odbywały się w piątki, w które Kama nocowała u koleżanek. Dodałam dwa do dwóch i wyszła parka kopulująca pod nieobecność żony. Pewnie z tego powodu przestałam wychodzić z innymi. Kontakty z Krzyśkiem zerwałam w sumie z podobnego.
Za każdym razem, kiedy na niego patrzyłam, wracało wspomnienie dupska mojego męża między jędrnymi udami dwudziestolatki. Za cholerę nie rozumiałam dlaczego, ale tak właśnie zaczęłam go postrzegać. To i fakt, że odechciało mi się facetów, a do pracy przychodziłam nieumalowana i w ciuchach, których nie powstydziłaby się moja babcia, gdyby jeszcze żyła... Utrzymywaliśmy więc z Krzyśkiem dystans. Wymienialiśmy uprzejmości, których babcia też by się nie powstydziła. Żadnego flirtowania czy bezczelnych prób zaciągnięcia do łóżka. Grzecznie, z szacunkiem i bezosobowo.
Nie przyznałam się w pracy, co się dzieje, ale pewnie i tak się domyślili, bo cała grupa zaczęła chodzić wokół mnie na paluszkach. Było tak akuratnie, aż do wyrzygania. Nie żeby mi to przeszkadzało. Trwałam przecież w tym swoim zawieszeniu i wydawało mi się, że jest dobrze. Świat był szary, ludzie byli do dupy, a ja się starzałam. No, tak właśnie było, prawda? Całe koszmarne trzy miesiące, ponieważ potem dałam się przelecieć Panu Niedozarżnięcia. I świat znowu nabrał barw.
Pewnie dlatego w poniedziałek, po TYM piątku, przyszłam do pracy w sukience, której z całą pewnością babcia by nie założyła, bo jej kółko różańcowe odprawiłoby z tego powodu egzorcyzmy. No i z tego, co pamiętam, babunia nie używała nawet szminki, a ja przez ponad pół godziny robiłam buźkę, którą pokazałam ludziom w pracy.
Żabiński zobaczył mnie pierwszy i chyba odetchnął z ulgą. Pracowaliśmy ze sobą od pięciu lat, więc wiedziałam, jak nie lubi zmian i problemów, a fakt, że z dnia na dzień zmieniłam się z seksownej dupy w starą zrzędę, spokojnie można zaliczyć do obu kategorii. Powrót dobrze znanej Gośki przyjął najwyraźniej z entuzjazmem. I to na tyle ogromnym, że postanowił odstąpić mi zaproszenie na jedną z imprez organizowanych przez naszego głównego dostawcę. A to nie były spotkania przy mineralnej i paluszkach.
– To dwudniowa impreza, która zaczyna się jutro, pani Małgosiu – tłumaczył, kiedy już usiadłam w jego gabinecie – a my mamy spotkanie zarządu w związku z odejściem pani Joanny. Nie mogę więc skorzystać. Szkoda, żeby przepadło, skoro przyjazd dwóch osób z naszej firmy jest już potwierdzony.
– Dwóch? – zapytałam oszołomiona. Nagła szczodrość Żabińskiego totalnie do niego nie pasowała. Zwykle nie dzielił się takimi zaproszeniami.
– Tak. Pojedziecie z panem Smolorzem. Już z nim rozmawiałem – dodał szybko, bo chyba miałam dziwny wyraz twarzy. – Oboje macie największy kontakt z tym dostawcą i zostaliście wymienieni przez niego, gdy poinformowałem o zaistniałej sytuacji. Mam nadzieję, że nie ma pani z tym problemu?
– W sensie z Krzyśkiem? – dopytałam. – Nie, żadnego.
– Tak mi się wydawało, że dobrze się dogadujecie. – Żabiński pokiwał głową. Potem wstał, dając mi do zrozumienia, że pogawędka skończona. Ja również się podniosłam. Kiedy otwierałam drzwi, dyrektor dodał: – Ustalcie sobie szczegóły. Możecie zabrać któryś z firmowych samochodów.
Ooooo, naprawdę był szczodry. Na firmowym parkingu pozostały tylko dwa auta. Oba należały do klasy premium i jeździli nimi członkowie zarządu, którzy niedawno odeszli. Była szansa, że poprowadzę niezłą brykę w drodze na bibę roku.
Gdy wyszłam z gabinetu szefa, od razu popatrzyłam na siedzącego w swoim boksie Krzyśka. Był skupiony, ze wzrokiem wbitym w monitor i marsem na czole. Odruchowo porównałam go do Michała i aż się skrzywiłam. Nie, nie dlatego, że Smolorz nie mógł się równać Idczakowi. Zdumiała mnie moja głupota. Normalnie zachowywałam się jak jakaś napalona nastolatka albo Tośka. Nie ma co porównywać. Jednego już raczej nie spotkam, a drugi jest tylko kolegą z pracy.
Właśnie wtedy Krzysiek podniósł na mnie oczy, ładne, złotobrązowe, coś jak roztopiony karmel. Zapomniałam już, jak cieplutko się robi, kiedy Smolorz patrzy w ten sposób. Cieplutko, przyjemnie, ciut podniecająco. Ostatecznie nie bez kozery bzykając się z Kowalskim, dochodziłam z myślą o tym właśnie spojrzeniu. Może i Krzysiek nie miał mrocznej, surowej urody, ale... cholera! Kawał z niego ciacha.
No i jak to dobrze się składało, że zaczęłam brać tabletki antykoncepcyjne, nie?*
Sygnał budzika powtórzył się chyba trzeci raz, kiedy w końcu sięgnęłam po komórkę, żeby go wyłączyć. Do diabła, piąta piętnaście! Kto przy zdrowych zmysłach wstaje o piątej piętnaście?!
– Ja pierdolę, babo, wyłączysz to gówno? – Zaspana i rozczochrana Tośka stanęła w drzwiach mojej sypialni.
A tak... Byłyśmy na zakupach, potem wylądowałyśmy u mnie, mocno podlewając konfabulacje o nieziemskim ciele Smolorza ujeżdżającym moje w pięciogwiazdkowym hotelu na pięknej mazowieckiej ziemi. Pomiędzy snutymi opowieściami odebrałam telefony od matki olabogującej na wiadomy temat, brata, mającego powyżej uszu podobnych telefonów, i córki, do której babcia również nie omieszkała zadzwonić, a która wystraszyła się, że to może coś poważnego i biedna odebrała. Tosiek podsłuchiwała każdą z tych rozmów, więc kiedy pierwotny powód owych telefonów, czyli Andrzej Kowalski, zapukał do drzwi, został obsobaczony przez moją przyjaciółkę i wywalony za próg, nim zdołał cokolwiek powiedzieć. Ostatecznie Tosia, urżnięta w trupa, zanocowała w gościnnej sypialni.
– Przecież wyłączyłam – burknęłam przepitym głosem. Aha! Trzy godziny snu po dwóch butelkach cavy. W tę stronę raczej firmowej bryki nie poprowadzę, bo jeszcze mi prawo jazdy miłe. Pewnie też śmierdzę jak gorzelnia... Prysznica!!!
Wygramoliłam się z łóżka i otworzyłam drzwi garderoby, unikając zerknięcia w lustro, po czym zwróciłam się do przyjaciółki:
– Spieprzaj do wyra. Muszę się wykąpać i zrobić. Krzysiek będzie za czterdzieści minut.
Przemknęła krytycznym spojrzeniem po mojej twarzy.
– Nie męcz się – rzuciła złośliwie. – O ile nie masz eliksiru wielosokowego, to nic z tego nie będzie. Bliżej ci do Fiony po pocałowaniu Shreka niż przed.
– Wal się.
– Miejmy nadzieję, że Krzysiunia kręci twoje ciało, a nie mordeczka, bo mordeczkę masz raczej dla desperatów.
– Tośka... – warknęłam, rzucając w przyjaciółkę zwiniętymi skarpetkami, które miałam założyć do dżinsów.
Odrzuciła je ze śmiechem, ale rzeczywiście wyszła z mojej sypialni.
Pół godziny później, wykąpana, umalowana, ubrana i spakowana popijałam kawę w kuchni. Tośka siedziała rozwalona na krześle w podkoszulku i majtkach. Odmawiała pójścia do łóżka pod pozorem towarzyszenia przyjaciółce. Obie jednak wiedziałyśmy, że chce sobie obejrzeć Krzyśka.
– Może byś chociaż założyła jakieś portki? – zapytałam uprzejmie.
– A co? Boisz się, że kiedy zobaczy takie cudo – wskazała na swoje gołe uda – odechce mu się włazić między twoje? – zainteresowała się złośliwie, ale nawet nie drgnęła.
Trochę racji w tym było. Nikt nie miał takich nóg jak Tośka. Moje były niezłe, wszakże gdzie im do Tosinych. Oczywiście nie zamierzałam jej w tym utwierdzać, więc nie zniżyłam się do komentarza. Patrzyłam tylko pozornie obojętnie, aż w końcu Tosia wzruszyła ramionami i zaczęła się gramolić z krzesła.
Zrobiła ze dwa kroki w kierunku schodów, gdy rozległo się pukanie. Jezu kochany! W życiu nie widziałam, żeby ktoś tak błyskawicznie się przemieszczał. Tośka rzuciła się do drzwi, nim zdążyłam w ogóle zareagować, i otworzyła je na całą szerokość.
– Czeeee – przywitała się, obcinając wzrokiem Krzyśka. Chyba jej się spodobało to, co zobaczyła, bo wyciągnęła do niego rękę z wyjątkowo słodkim uśmiechem i obniżywszy głos, przedstawiła się: – Tośka.
– Krzysiek. – Ton Smolorza też sugerował, że jest raczej na tak. Twarzy nie widziałam z miejsca, w którym stałam. – Chyba pomyliłem adresy – stwierdził, wciąż mnie nie dostrzegając.
– I? – drażniła się dziewczyna. – Jak ci się podoba ta pomyłka?
– Jestem wniebowzięty – mruczał Krzysiek.
No, ja myślę. Otworzyła mu niebrzydka, prawie goła laska, najwyraźniej chętniejsza niż można było się spodziewać o tej porze. Przez chwilę zastanawiałam się, czy gdyby mnie nie było, skorzystałby, a potem tłumaczył, że były korki. Korki! O szóstej rano!
– Mnie też się podoba, przystojniaczku – Tosia zrobiła krok do tyłu – ale Gośka zaraz zarżnie mnie wzrokiem.
Wykonała zapraszający gest, a po chwili zobaczyłam wreszcie Krzyśka. Popatrzył na mnie bez najmniejszego zawstydzenia, jakby każdego dnia flirtował z jedną laską, przyjeżdżając po drugą. Drugą, którą ledwie kwartał wcześniej próbował zaciągnąć do łóżka.
Faceci.
– Cześć. Gotowa? – Widać postanowił udawać, że nic się nie stało.
– Cześć. Tak – potaknęłam, uśmiechając się obojętnie.
Sięgnęłam po torbę, a kiedy się wyprostowałam, Tosia stała przy mnie.
– Do zobaczenia, maleńka – wymruczała, następnie złapała mnie w pasie i przyciągnęła.
I pocałowała. Na szczęście szybko i bezosobowo, mimo wszystko kompletnie zdębiałam.
– Będę tęskniła. – Dziewczyna grała dalej. – Popłaczę sobie w naszym łóżku...
– A weź, wariatko! – parsknęłam śmiechem, po czym wyrwałam się z jej objęć.
Krzysiek stał obok i gapił się na nas jak podniecony piętnastolatek na pierwsze porno. To zdecydowanie poprawiło mi nastrój. Na tyle, że klepnęłam Tośkę w tyłek, nim wyszłam. A co? Niech się chłopina troszeczkę pogłowi.
CZYTASZ
Mała
Literatura FemininaRomans z humorem i nutką pikanterii. Świetna zabawa i gorące doznania gwarantowane! Dla kobiet po trzydziestce, i nie tylko. Miałam wszystko poukładane. Małżeństwo z dwudziestoletnim stażem, dom na przedmieściach, dobra praca, a w niej mężczyzna, o...