Rozdział 2. Pierwszy turnus

41 7 27
                                    

 Na wizycie pani doktor Jakubiec uprzedziła mojego ojca, że należy przyjechać do szpitala wcześnie rano, żeby nie przeczekać całego dnia na parterze w rejestracji

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Na wizycie pani doktor Jakubiec uprzedziła mojego ojca, że należy przyjechać do szpitala wcześnie rano, żeby nie przeczekać całego dnia na parterze w rejestracji.

Akurat tak się złożyło, że w tamtym czasie w życie wchodziły przepisy RODO. Najpierw trzeba było zgłosić się w rejestracji, żeby otrzymać numerek, a następnie czekało się w kolejce, aż zrzędliwa pielęgniarka z izby przyjęć wykrzyczy ten numerek w przestrzeń. Ludzie chodzili nabuzowani, bo nie mogli zrozumieć, dlaczego numery nie są podawane w kolejności rosnącej. Panował jeden wielki chaos, dzieciaki płakały, a ich rodzice tracili cierpliwość. Ja ściągnęłam gorset i skuliłam się na krześle.

— Masz skierowanie? — zwróciłam się do mojego ojca.

— Rozmawiałem z panią doktor. Powiedziała, że załatwi nam to bez skierowania.

— Numer czterdzieści sześć!!! — ryknęła pielęgniarka.

— My! — Podniosłam się z krzesła i podeszłam do przodu.

— Skierowanie — zwróciła się kobieta do mojego ojca.

— Pani doktor powiedziała, że nie musimy mieć skierowania...

— Ale ja dziecka nie przyjmę bez skierowania — odparła stanowczo piguła. — Pan pójdzie na górę i sobie to z panią doktor wyjaśni, ludzie czekają.

— To ja mam teraz z dzieckiem biegać po szpitalu?! — zdenerwował się mój ojciec. — Przecież może pani zadzwonić na oddział, ma pani tutaj telefon!

— Pan widzi ile tu jest ludzi?! — odkrzyknęła kobieta. — To leży w pana interesie, żeby sobie to załatwić! I proszę odejść, bo wstrzymujecie kolejkę!

Wyszliśmy z izby przyjęć, skręciliśmy w prawo za sklepikiem, minęliśmy kaplicę i ruszyliśmy na schody. Wdrapaliśmy się na drugie piętro i zdaliśmy sobie sprawę, że nie mamy pojęcia, gdzie właściwie powinniśmy szukać doktor Jakubiec. Kobieta na szczęście wyszła z pierwszych drzwi na prawo i podeszła do nas.

— Dzień dobry, coś się stało?

— Pani doktor, nie chcą nas wpuścić... — wyjąkał pokornie mój ojciec.

— Już tam dzwonię. — Damulka przekręciła oczami i z powrotem wróciła do pomieszczenia, z którego chwilę temu wyszła.

Wróciliśmy na dół. Naburmuszone panie w rejestracji niechętnie mnie zbadały i przyjęły na oddział. Przyszła pielęgniarka, zaprowadziła mnie z powrotem na górę i założyła mi bransoletkę szpitalną z moim imieniem, nazwiskiem, nazwą oddziału i datą przyjęcia. Ojciec przyniósł moje rzeczy. Zadano mi jeszcze kilka pytań ("Poruszasz się samodzielnie? Odruch połykania prawidłowy? Wszystkie kończyny sprawne? Jesteś w ciąży?") Później weszłam z jedną z pań do zabiegówki, gdzie po raz kolejny mnie zważono.

Kilkanaście minut później siedziałam już na sali, gdzie uraczono mnie obiadem, składającym się z klusek na parze w sosie truskawkowym. Było to jedno z nielicznych dań oddziałowych, które rzeczywiście dało się zjeść.

Krzywa rzeczywistość [15+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz