Capitolo sedici

130 14 8
                                    

[Altimari Santano: Como, Włochy, Teraz]

-San... musisz mi obiecać, że cokolwiek by się nie działo... że nawet jeśli byłbym ranny, albo... - Chłopiec otulony moim ramieniem przełknął ciężko, a ja czułem, jak jego krew i łzy moczyły moją koszulę - ...albo nawet jeśli by mnie już nie było. Musisz być w porządku. Nie rób tego ponownie. Nie możesz tak... pozbyć się swojego życia - Jęczał, a ja jedyne przytuliłem go mocniej, obejmując ciepło w swym objęciu.

-Nie proś mnie o to, kochanie - Wyszeptałem w jego bujne, farbowane okrutnie włosy, składając miękkie pocałunki na każdym przebarwionym włosie - Nie mogę bez ciebie żyć. Po prostu nie. Nie każ mi cierpieć w ten sposób każdego kolejnego dnia mojej głupiej, dołującej egzystencji. Po prostu mnie nie zostawiaj, dobrze? - Czułem, jak jego malutkie piąstki naciskają nieco mocniej na węglową tkaninę moich ubrań, a całe jego ciałko drżało dziwnie, niebezpiecznie. Pokiwał jednak główką na zgodę, sprawiając, iż odetchnąłem z ulgą.

-Wyjdziemy z tego jakoś... ale razem, dobrze Sannie? - Nie mogłem nic mu jednak obiecać, delikatnie unosząc jego śliczny podbródek, żeby przyjrzeć się szkodą, wyrządzonym przez nóż. Cięcie było długie, lecz cienkie, nie krwawiąc na szczęście zbyt obficie. Rozejrzałem się wokół, starając się odsunąć, jednak przytrzymał mnie przy sobie, spoglądając na mnie w przeraźliwej panice.

-Tylko na chwilę. Wezmę coś, żeby to opatrzeć - Powiedziałem cicho, jednak nie zadziałało to... rozumiałem go jednak. Musiał być przerażonym, dwu, bądź nawet trzykrotnie ocierając się o śmierć w czasie tego tygodnia. Pozwoliłem mu więc iść przy mym boku i było to przyjemne, ponieważ stanowił podparcie, którego nawet nie sądziłem, że potrzebowałem. Kłótnia z moim ojcem podniosła adrenalinę, która zahamowała ból, lecz teraz każda rana znów zaczęła palić żywym ogniem, a ja czułem się znacznie słabszym... wyczerpanym wręcz. Nie był to jednak pierwszy raz i wiedziałem, że wytrwam, jeśli tylko skupię się odpowiednio i zawiozę go do domu.

Powoli zbliżyłem się do jednej z niewielu, kilkupoziomowych szafek, powoli otwierając górne drzwiczki, wędrując w dół, aż do jeszcze i jeszcze niższych, by w przed ostatniej natrafić na biało-czerwone pudełeczko niewielkiej apteczki, nieco niezdarnie otwierając jej wieko. Bez trudu odnalazłem gazy nasączone wodą utlenioną, otwierając jedną większą zębami, kiedy prawa moja dłoń owinięta była wciąż ciasno wokół drobnej sylwetki Wooyounga.

Znów lewą dłonią uniosłem jego podbródek i był grzeczny, kiedy powoli przyłożyłem gazę, napinając się lekko w bólu i marszcząc swoje ładne, ciemne oczy lekko podkulone przez paskudne sińce niewyspania. Pochyliłem się, aby delikatnie podmuchać krwawe miejsce.

-Już dobrze, kochanie - Obiecałem, uwalniając prawą dłoń, by powoli nakleić bezbarwny plaster tuż nad jego obrożą, powoli rozpinając srebrny łańcuch, który upadł zapomniany już na podłogę pod nami - Zostawimy to, żeby zakryć ranę - Wyszeptałem cicho, nienawidząc faktu, że musiałem go do tego przekonać... cóż, choć co prawda nie musiałem, ponieważ on po prostu skinął głową zbyt ufnie, abym mógł wypuścić go samemu w świat - Kiedy wyjdziemy, zostawię cię pod tylnymi drzwiami i podjadę pod ciebie. Nie mogą nas na razie razem zobaczyć, dobrze?

-Dlaczego? - Spytał, słodko marszcząc brwi, kiedy powoli poklepałem zasłonięte miejsce na jego gardełku, w dezorientacji przyglądając się, jak i on chwyta artykuły w apteczce, przyglądając im się urokliwie uważnie.

-Nie będę kłamać. To dość oczywiste, że jesteś moim słabym punktem. Jeśli się dowiedzą, że jeśli cię dostaną, to ja zrobię dla nich wszystko, na pewno spróbują cię zranić, dlatego nie będziemy pokazywać się razem publicznie. Przynajmniej przez jakiś czasu. Będziesz za to spać w mojej części domu, w porządku?

-A mogę z tobą? - Spojrzał na mnie szczenięcymi oczętami i to było oczywiste, że nie potrafiłem mu odmówić. A już szczególnie w czymś takim.

-W porządku, aniołku, ale najpierw wróćmy do domu, dobrze? - Spytałem, nim zaskoczenie objęło moje ciało, kiedy odwrócił się do mnie, powoli wyciągając tubkę maści.

-Dobrze, ale pokaż lewą dłoń - Zmarszczyłem brwi zdezorientowany, niemal zupełnie zapominając o oparzeniu, jakie pozostało tam stworzone przed kilkoma minutami... dopiero teraz do mnie dotarło, jak niezwykle boleśnie to piekło.

Nie kłóciłem się, kiedy zaczął mnie opatrywać, dbając o ranę tak, jakby była jego własną, a ja rozkoszowałem się dotykiem drobnych paluszków na mojej szorstkiej skórze. To było takie przyjemne...

Obiecałem sobie, że już nigdy nie pozwolę go od siebie zabrać.

Kiedy Wooyoung wcisnął mi jeszcze dwie tabletki na gorączkę i zapalenie, mamrocząc coś o tym, że musi zobaczyć później moje plecy... oczywiście nie pokażę mu ich, jednak chwilowo nie musi o tym wiedzieć - powoli zaprowadziłem go przez ciemny korytarz, wychodząc po drugiej stronie budynku. Paradoksalnie w odróżnieniu od bogatego przodu, był to zaledwie ciemny, wąski zaułek z jedną, migająca lampką oraz kontenerami śmieci, nad którymi unosiły się roje much i innych owadów. Nie było to jednak znaczące, ponieważ wiedziałem, że będzie tu bezpieczny.

-Zaraz wracam - Obiecałem, nim skradłem przelotny pocałunek z jego miękkich ust, spiesząc się, kiedy przechodziłem przez szykowny budynek wprost do ogromnych drzwi frontowych, spojrzeniem namierzając mój motor.

Kiedy dotarłem na miejsce, na szczęście tam był.

Il mio angelo // WooSanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz