Capitolo quattordici

124 16 9
                                    

[Jung Woo Young: Como, Włochy, Teraz]

-Nie waż się nawet... - Zagroził jego ojciec, jednak nie zwieńczył swych słów, kiedy San ponownie przerwał mu z nieco mniej już podstępnym uśmiechem, a ze... współczuciem.

-Nie pamiętasz, jak bardzo ją kochałeś? Jak pragnąłeś i pożądałeś jej obecności? Nie pamiętasz uczucia, kiedy rozmywała twój mrok? Jak wyciągnęła cię z dnia, pomagając ponownie stanąć na nogi? Oddychać czystym, nieprzesiąkniętym metalicznym zapachem krwi powietrzem? - Oczy jego ojca stawały się coraz to bardziej mdłe i przesiąknięte wspomnieniami, choć wyraźnie rozpaczliwie starał się je ukryć - Nie pamiętasz, kiedy...

-Zamknij się psie! Non ricordarmi nemmeno un cazzo di quel traditore! [Tł. Nawet kurwa nie przypominaj mi o tej zdrajczyni!] - Wrzasnął jego ojciec, napierając na broń swą skronią, tak, jakby niestraszna już mu była śmierć... może nigdy nie była.

-Próbowała cie ocalić! Zrobiła to! Wydostała cię, zanim wpadłeś w bagno, z którego już nie ma ucieczki, a ty co dla niej zrobiłeś! Zabiłeś ją, ponieważ okazała ci odrobinę szczerej dobroci! - Moje usta otworzyły się machinalnie w dezorientacji i zaskoczeniu tym, co właśnie się przede mną odgrywało... po prostu było to zbyt wiele, bym mógł uwierzyć... On rzeczywiście kogoś kochał? Nie wróć... on zabił kobietę, którą kochał?! Boże, w co ja się wmieszałem. To zdecydowanie nie jest najckliwszy sposób na okazanie miłości.

-Zasługiwała na to - Głos jego ojca stał się drżący... Tak, jakby załamywał się pod ciężkością własnych uczuć, dając pokaz czegoś, co jestem pewien, nie widział jeszcze nikt dotąd... prócz Sana.

-Robisz dokładnie to, przed czym ona próbowała cię uchronić. Łamiesz święte zasady naszego honoru na rzecz głupich przesądów... dobrze wiesz, że robisz źle. Walczyła o resztki twojej duszy, twojej umierającej moralności... była jedyną, która nie bała się tobie sprzeciwić, która rzeczywiście cię...

-Hai paura di me figlio? [Tł. Boisz ... mnie synu?] - Dostrzegłem przeraźliwy, podstępny uśmiech na ustach jego ojca, który malował się w sposób zbyt klarowny. Szykował odwet, aby ukryć swój słaby punkt, a moje ciało zaczęło drżeć - Stałeś się zbyt ślepym, by dostrzec, jak słaby jesteś w tej chwili. Pokładasz w nim całe swe nadzieje. W głupim bachorze. Dziwce, którą można zerżnąć bez zastanowienia - Poczułem przerażenie na jego słowa, nie wiedząc, jak ukryć się w... w podłodze? Nie miałem nawet gdzie z nożem zaciskającym się coraz to intensywniej na moim gardle, tworząc grube, bolesne rozcięcie, które piekło tak okrutnie.

-Jesteś żałosny. Tak desperacko starasz się ukryć to, co naprawdę czujesz, iż nie dostrzegasz już własnej irracjonalności. Po co chcesz, bym to akurat ja był u twego boku. Dobrze wiesz, że nie chcę tego życia. Nie po tym, do czego zostałem zmuszony. I możesz myśleć, że jestem najlepszy, jednak to nie jest prawda. Mówisz o miłości, jak o czymś pierwotnym i nie mylisz się. Taką właśnie jest. Nie jesteś w stanie się jej pozbyć, czy stłumić, tak jak nie wyleczysz się z głodu, czy pragnienia. Nawet jeśli nigdy nie żywiłeś do niej prawdziwych emocji, ja jestem dla ciebie ważnym, nieprawdaż Padre? - San uniósł brew ku górze, zanim odsunął się o krok, powoli odrywając lufę pistoletu od ciała swego ojca, aby skierować ją... ku swojej własnej głowie. Przełknąłem przerażony.

-San... nie... - Zapłakałem, czując, jak strumienie powstrzymywanych łez spływają w dół moich drżących policzków, jednak zamilkłem, dusząc się ciężko, kiedy nóż zmusił mnie do przylgnięcia do ciała mężczyzny za mną, choć nie dało to wiele, prócz licznego milimetra miej wbitego w moją szyję.

-Gdyby ci nie zależało, zabiłbyś mnie już dawno temu, a jednak chcesz mnie żywego. Chcesz, bym ci służył i odziedziczył wszystko, co przez lata budowałeś na tysiącach martwych, ludzkich ciał. Wiedz jednak, iż nie wyobrażam sobie życia bez Wooyounga i nie zawaham się pociągnąć za spust, jeśli on straci swoje życie - Z przerażeniem wsłuchiwałem się w słowa Sana, nie mogąc uwierzyć, iż rzeczywiście to powiedział. Nie mógł tego uczynić. Nie dla mnie. Nie w tej chwili! Nie nigdy!

Odetchnąłem z ulgą, dostrzegając lekki, niemal zbyt wątły ruch dłoni ojca Sana, na którego znak nóż odsunął się od mojej skóry, pozwalając grubemu strumykowi szkarłatnej kwi spływać w dół mojej szyi i wtapiać się w gesty, nowy materiał dawniej czystej koszuli.

-Wolisz zabić siebie, niżeli mnie? - Prychnął ponownie najstarszy z Altimari, wydając się opanowanym, choć wiedziałem już teraz, iż myśl o śmierci Sana dotykała również i jego/

-Gdybym zabił ciebie, nie mógłbym opuścić tego życia. Musiałbym zająć twoje miejsce i dowodzić tymi wszystkimi ludźmi, którzy nauczeni są jedynie zabijać. Nie mógłbym ich zostawić morderców i psychopatów samych sobie, by robili to, na co żywnie im przyjdzie ochota. Moja śmierć zaś nie zmieni niczego, prócz faktu, iż będziesz stąpał po niestabilnie kruchym lodzie, bez zastępcy, czego przedsmak poznałeś już przez ostatnie kilka dni. Buntowali się prawda? Chcieli mej pozycji, wiedząc, iż jest wolna. Byli gotów pozabijać się za to, nie licząc się z twoim zdaniem - San uśmiechał się, choć jego własna dłoń była tak blisko, aby go zranić... zranić w sposób, w jaki już nigdy nie wydobrzeje... w sposób śmiertelny. Był o krok przed swym ojcem ponowny raz w życiu i widziałem, jak dumny jest właśnie z tego powodu.

-Myślałem, że jesteś ponad to... Tak wiele chcesz zrobić, chcesz oddać swoje życie dla kogoś pozbawionego jakiejkolwiek wartości. 

-Dla mnie ma wartość większą, niżeli kiedykolwiek będziesz w stanie to pojąć.

Il mio angelo // WooSanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz