Capitolo diciotto

128 15 6
                                    

[Altimari Santano: Como, Włochy, Chwilę później]

Usiadłem niezręcznie na wielkiej, szarej kanapie swojego mieszkania, zastanawiając się, jak uciec z tego niebezpiecznego momentu. Nie mogłem przecież pozwolić, by zobaczył moje rany. Nie byłoby to dla niego zdrowe, ale pozwoliłem mu przywlec za sobą profesjonalną apteczkę, którą kiedyś dostałem od Chrisa.

-Zdejmij koszulę San - Poprosił chłopiec, a ja zawahałem się, mając nadzieję, że jeszcze go przekonam.

-Woo, proszę... nie chcę, żebyś się pochorował - Wyznałem szczerze, czując żywą obawę, iż rzeczywiście stanie mu się coś złego, a jest taka możliwość, ponieważ rana była naprawdę brzydka. Dostrzegłem wahanie w jego oczach, które na nieliczne sekundy zastąpiło żywą determinację.

-Jak złe jest w skali od jeden do dziesięć? - Zmarszczyłem brwi, obserwując, jak chwieje się, jednak wciąż nie siada u mojego boku, zmuszając mnie, bym patrzył na niego z dołu.

-Aniołku, naprawdę poradzę sobie sam. Nie musisz się o mnie martwić - Obiecywałem, prawdopodobnie naiwnie, ale miałem rację. Ojciec od lat przygotowywał nas do właśnie takich ekstremalnych sytuacji, bijąc, czy dźgając, a następnie pozostawiając bez opieki, aby wzmocnić organizm. Tak, jasne, oczywiście czułem ból, ale nie doskwierał mi tak bardzo, co również tyczyło się tych wszystkich chorób - Ojciec zawsze obawiał się, że umrzemy, jeśli złapie nas któryś z wrogów, dlatego umacniał nas od dość dawna, by podczas ewentualnych tortur, nie wyzionąć ducha... albo raczej informacji. Nie musisz się więc o mnie bać, Wooyoung, naprawdę - Dodałem szybko, widząc, jak bardzo nieprzekonanym był.

-Jak źle jest, San - Warknął lekko, a ja poczułem irytację. Nie byłem przyzwyczajony, że ktoś stawiał mi opór i może Wooyoung był niewinny i łatwowierny, ale nie był głupi. Miał swoje myśli i przemyślenia, a na dodatek był niesamowicie upartym i wkurzającym poniekąd.

-Nie mam płata skóry, zadowolony? - Syknąłem nieco zły, że wciąż nie chciał odpuścić już tego tematu, jednak moje emocje szybko osłabły, dostrzegając łzy w jego ciemnych oczach. Przełknąłem, przeklinając siebie za to, jak bardzo mnie poniosło. Szybko wstałem, starając się go dotknąć, jednak powoli w obawie, że znów się mnie boi i odsunie się, jak było to za pierwszym razem... Nie zrobił tego. Nie wzdrygnął się przede mną, zadając mi tak wielki ból. Zamiast tego przylgnął do mnie tak mocno, iż prawie nie mogłem oddychać, a łzy znów spłynęły po jego bladych policzkach. Zmarszczyłem brwi, powoli głaszcząc jego plecy, kiedy wolna dłoń wykorzystała chwilę, by rozpiąć paskudną obrożę z jego szyi - Przepraszam... nie chciałem być na ciebie...

-Dlaczego po prostu go nie zabijesz?! - Krzyknął prawie piskiem i nagle do mnie dotarło, że Wooyoungowi nie chodziło o mój ton głosu, a słowa... ich sens. Poczułem się, jak największy idiota - To by się wszystko skończyło, gdyby...

-Nie, kochanie. Jego śmierć sprawi, że będę musiał zostać tu na zawsze. Sam. Zbudował sobie armię. Wyszkolił parszywe dzieciaki z ulicy na bandytów, morderców, gwałcicieli, którzy nie mają honoru. Potrafią tylko słuchać rozkazów, jednak puszczeni samopas... - Westchnąłem ciężko, ciągnąc mniejszego dół, aby mógł swobodnie usiąść na moich kolanach, wtulając swoje niewielkie, leciutkie ciałko  zagięcie mojej szyi i łkając cicho, słuchał tego, co mówię... a przynajmniej taką miałem nadzieję - Jeśli nie będzie kogoś, kto zajmie się tym przeklętym przez boga miejscem, wierz mi, włochy pogrążą się w chaosie. To co widziałeś to zaledwie ułamek tego, co zbudował.

-Ale... nie możemy się tym zająć? Dać... dać im cel? - Przełknął mniejszy tak naiwnie, że byłem bliski użalania się nad jego słodką duszyczką.

-Kochanie, to są ludzie szkoleni do mordu. Tak, jak ja. Gdyby nie ty i ta dziewczyna, którą zabiłem... nigdy nie wyrwałbym się z tej spirali. Im więcej zabijasz, tym więcej chcesz mieć krwi na swej dłoni, aż w końcu nie chcesz niczego innego - Wyszeptałem, nie potrafiąc spojrzeć w jego oczy. Poczułem się skażony, a on... on był taki czysty, tak boleśnie dobry.

-Ale można ich odmienić. Zawsze można. Resocjalizacja - Kłócił się znów, a ja jedynie westchnąłem ciężko.

-Jeśli tego ode mnie chcesz... Wooyoung, jeśli chcesz, bym został tu i spróbował ich naprawić, to w porządku, dla ciebie zrobię wszystko, nawet jeśli nie będziesz blisko mnie - Poczułem, jak jego ciało zamiera zdezorientowane. Nie pomyślał o tym? Nie przewidział tej ewentualności?

-Jak to... nie będzie... dlaczego...? - Chlipał cicho głosem tak zaskoczonym, jakby nigdy nie dopuszczał do siebie tej ewentualności. Spojrzałem na niego, wpatrując się boleśnie w jego szerokie, błyszczące od niewylanych, słonych łez oczęta.

-Nie zostaniesz tu Wooyoung. To nie jest twój świat. To nie jest twoje życie. Twoim przeznaczeniem jest zostać znanym redaktorem koreańskiej gazety i wieść spokojne życie z rodziną, dziećmi, przyjaciółmi. Dla mnie... dla potwora takiego, jak ja nie ma miejsca w twoim świecie. 

Il mio angelo // WooSanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz