Capitolo ventinove

111 13 1
                                    

[Jung Woo Young: Como, Włochy, Teraz]

Zakrztusiłem się powietrzem gwałtownie, przerażony słowami mojego ukochanego. Podświadomie wiedziałem, że muszę mu ufać bezgranicznie, żeby przeżyć, jednak... To było dużo. Skąd mógł mieć pewność, iż wygra? Stawia wszystko na jedną szalę.

Zerkając na niego, nie dostrzegłem jednak wahania, a więc i ja nie powinienem w ogóle tego czuć. Zamiast tego uchwyciłem kieliszek z pięknie czerwonym winem, kosztując jego niemal nieziemskich aromatów. Był tak smaczny... tak idealny. Przełknąłem, starając się w pełni skupić swój umysł na jego posmaku, a nie na naiwnie ciężkiej panice, jaka rozpierała moje płuca i serce.

Zamknąłem oczy, niepewnie dorzucając ostatni ze swoich dwóch żetonów na stół. Wszystko, albo nic, jak San to ujął, choć planowałem zupełnie inaczej spędzić ten wieczór.

Bałem się spojrzeć na swoje karty, jednak i ostatecznie na mnie przyszła ta kolej. Powoli więc uniosłem je ku górze, wpatrując się w...

Pięć kart. Cudowny szkarłat tych kart tlił się na moim wachlarzu. Tego samego koloru. Od... od asa... przełknąłem... Jak to możliwe? Tak pięknie...

Oh. Aż nagle do mnie dotarło, iż ostatnia karta była mylna. Bez tego nic nie znaczyły. Były tylko kolorem, wciąż tak łatwym do przebicia.

Mogłem zaryzykować. Mogłem je wymienić. Mogłem zrobić tak wiele, albo pozostawić je i tak samo podjąć ryzyko. Jeśli nie trafię znów czerwonego, wszystko posypie się jak domek z niestabilnych kart - co w tym przypadku nabierało bardziej dosłownego znaczenia. Z drugiej zaś strony, ktoś mógł trafić znacznie lepsze ułożenie, niżeli to, które miałem ja.

Serce dudniło w mojej piersi tak porywczo i szybko, iż było to niemal niedowierzające.

-Scegli tu? [Tł. Dobierasz?] - Głos Sana rozległ się tak nisko, iż niemal wzdrygnąłem się na jego znajome przecież brzmienie. Wahałem się jednak ciągle, czując, jak zdradliwa, gruba kropla potu spływa po moim czole w dół.

-Lo prendo [Tł. Zabiorę to] - Zawołał nagle kelner, stojąc u mego boku, zanim sięgnął po coś dosłownie po drugiej stronie stołu, niemal okrutnie obierając nam widok na mężczyzn z naprzeciwka. 

Nagle poczułem, jak coś szturcha moją dłoń i nim się zorientowałem ostatnia z kart została podmieniona, tak zwinnie i szybko, iż niemal tego nie zauważyłem... trzymając talię w swej dłoni.

Nie spojrzałem jednak na Sana. Zbyt się bałem, iż to nas zdradzi. Zamiast tego marszczyłem sztucznie brwi, wpatrując się w tego samego młodego i przerażonego chłopca, który sprawił, iż najstarszy z mężczyzn poderwał się nagle, niemal zbyt gwałtownie, zanim szarpnął dzieciaka w tył.

-Cosa stai facendo idiota?! [Tł. Co robisz kretynie?!] - Wrzasnął na niego, uderzając w jego szczupłą i biedną pierś, tak mocno, iż chłopak zachwiał się nagle, niemal upadając, a kieliszek wymknął się z jego tacy, spadając w dół z głośnym hukiem, aby rozlać szkarłat wina na jego biały but.

Zrobiło mi się przykro i chciałem wstać, aby mu pomóc uciec od okrutnego wstydu, kiedy tak wiele osób spojrzało na niego z obrzydzeniem, prychając i mlaskając ze zniesmaczeniem, niemal jak bydło, choć uważali to zapewne za coś niezwykle wykwintnego, czy też wyrafinowanego, jednak dłoń na moim ramieniu powstrzymała mnie znacznie szybciej, niż zdołałem nawet drgnąć.

-Nie ruszaj się, jeśli chcesz żyć - Mruknął Felix, pochylając się tak nisko, iż niemal czułem jego oddech na swoim płatku ucha. Nie zamierzałem się jednak opierać, pozostając boleśnie wstrzemięźliwym od reakcji, jedynie ukradkiem zerkając na Sana, choć ten oparł się wygodnie na swym krześle, z ramionami zaplecionymi mocno na swym ciele, wpatrzony bezmyślnie we wciąż nienaruszoną talię swoich kart na stole. Nawet nie musnął ich swą dłonią...

Czy to było ustawione? Nie. Nie mogło być, prawda? Ten kelner... czyż to nie przypadek?

Zmarszczyłem brwi, zupełnie zatracony, zanim spojrzałem na mężczyzn przede mną, kręcąc swą skronią niemal w pełni pewien swej decyzji, lecz już nie tak pewnym swojego strachu... cóż, a przynajmniej umiejętności maskowania go.

-Rimarrò con quello che ho [Tł. Pozostanę przy tym, co mam] - Byłem przerażony, jak z każdym kolejnym zdaniem mój akcent robił coraz to gorsze wrażenie, a słowa zapewne zaczynały być mylne i niezrozumiałe dla kogoś, kto nie znal ich pewnego kontekstu, rodząc się w granicach Włoch. Ciężko było mi to jednak już jakkolwiek myśleć, a szczególnie posługiwać się językiem, którego przed kilkoma dniami nie znałem. Jasne, uczyłem się szybko, dlatego też zostałem redaktorem, jednak to wciąż było tak wiele dla mnie...

Gracze wymienili swe karty, jednak San pozostał przy tym zupełnie biernym, ponownie nie unosząc kart, a jedynie wpatrując się w nie zupełnie niewzruszenie, jakby nigdy nie miały zostać użyte do gry. Zachowywał się dziwnie... martwiło mnie to szczerze.

Położyłem swe karty wierzchem na stole, obserwując ciężką mieszankę strachu i wściekłości na twarzach swych przeciwników, jednak starałem się zachować pokerową twarz, posyłając im słodki, niemal niewinny uśmiech, zanim zacząłem zagarniać żetony dla siebie.

-Tu Bari! [Tł. Oszukujesz!] - Wrzasnął nagle jeden z nich, a ja wzdrygnąłem się na oburzony ton głosu najstarszego z graczy. Spojrzałem w jego stronę z szeroko otwartymi oczami.

-Non vero [Tł. Nie prawda] - Odgryzłem się zupełnie bezmyślnie, niemal w niekontrolowanym odruchu, czując ból na fakt, iż właśnie kogoś okłamałem... Byłem przerażony jednak, iż ktoś odkryje prawdę i rozpęta się okrutne piekło.

-Lo so! Altimari dimmi che ho ragione... [Tł. Wiem to! Altimari powiedz, że mam rację...]

-Gioco solo con persone rette e gentiluomini, motivo per cui mi sono seduto a questo tavolo. Predicare ipotesi infondate che qualcuno in casa mia abbia commesso una frode mentre era seduto accanto a me ... non ho bisogno di spiegare quanto sia degradante in questo momento [Tł. Grywam tylko z ludźmi prawymi w swe słowo i dżentelmenami, dlatego też przysiadłem się do tego stołu. Głoszenie zaś niepotwierdzonych czynem przypuszczeń, iż ktoś w mym domu dopuścił się przekrętu, siedząc tuż obok mnie... Chyba nie muszę tłumaczyć, jak poniżające jest to w tej chwili] - Miałem ochotę zaśmiać się na słowa mojego ukochanego, lecz stłumiłem chichot, przyciągając więcej żetonów na moją stronę...

Zanim uderzenie spadło na stół, a głośny rechot rozbrzmiał po zatłoczonej w słowa sali.

Spojrzałem na stół.

Czarny poker królewski.

Il mio angelo // WooSanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz