Capitolo nove

119 15 2
                                    

[Jung Woo Young: Como, Włochy, Kilka minut później]

-Non hai paura di essere tradito di nuovo? Questa spazzatura l'ha fatto una volta, lo farà di nuovo. Pensavo fossi più prudente nello scegliere i tuoi subordinati, mio ​​vecchio amico [Tł. Nie boisz się ... zdrady? Ten śmieć zrobił to raz, zrobi to i drugi. Myślałem, że jesteś ... w wyborze swych podwładnych, mój stary druhu] - Przełknąłem nieco, starając się nie okazać, jak zdenerwowany naprawdę byłem. Wiele słów umykało mi w tejże chwili, zważywszy, iż nie miałem zbyt wiele czasu, aby się nauczyć ich znaczenia. Gramatycznie szukałem zamienników, dopasowując odpowiednio, jednak... jednak co jeśli w końcu zabiją Sana? Zdradził ich. Wybił tak wielu... Pomimo wszystko, był tym złym w oczach tak wielu.

Wciąż był ranny. Widziałem to, choć jego szczęka, a nawet oczy pozostawały tak apatyczne, zapatrzone gdzieś daleko przed siebie z wyrazem godnym mordu, jednak nie z własnej woli. Wydawał się niewzruszony, czy stoi w sali między żywymi, czy martwymi... możliwe, że jako jedyny wiedziałem lepiej, co działo się w jego głowie.

Zdradzały go jednak lekkie krople potu, które spływały po obu stronach jego tak pięknej twarzy. Mógł zamaskować ból, czy blade oblicze, lecz nie mógł nic uczynić z gorączką, która pożerała jego ciało. Martwiłem się o niego, nienawidząc tej głupiej bezsilności.

Byliśmy w niebezpieczeństwie, z dala od domu w jakimś ogromnym, niemal monumentalnym pomieszczeniu, jednej z zapewne najbardziej wyrafinowanej restauracji Włoch, co nie było trudnym do stwierdzenia po nieziemskim, wyraźnie wiekowym wystroju marmurowej bieli, rozświetlanej przez ogromny żyrandol o diamentowych uzupełnieniach. Ojciec mafii Sana siedział przy najkrótszym rogu z ogromnego, podłużnego stołu, a ja aktualnie zostałem zmuszony, by siedząc na jego kolanie. San stał zaś za nim, po jego prawej stronie, niemal przeciwległy do mnie, wciąż zapatrzony gdzieś w dal i niemal nieobecny, milcząc, choć rozmowa toczyła się o nim.

Aż zastanawiałem się, czy tak perfekcyjnie potrafi skryć swe emocje, czy też zupełnie odwrotnie to, co ukazał przy mnie, było zwykłą grą aktorską.

Rozmowę zaczął zaś Azjatycki biznesmen, bądź mafioz... co zabawne przed miesiącem, nigdy nie podejrzewałbym takiej możliwości. Był dość stary, siwe włosy zaszroniły bielą jego wyłysiałą skroń, a garnitur już dawno rozszedł się w licznych miejscach. Był on jednak niesamowicie bogatym, zważywszy, chociażby na zegarek, który zalegał na jego ręce.

Każdy, kto zasiadał tak licznie przy długim, suto zastawionym stole był obrzydliwie bogaty i już same drobiazgi, jak kolczyki, czy bransotelty, mogły w pojedynczej sztuce utrzymać mnie na rok, bądź dwa. Każdą zaś dłoń zdobił również złoty sygnet o dziwnym, pokracznym wzorze, a i taki miał ojciec Sana, jak zauważyłem po krótkiej chwili, choć jego wzór przedstawiał skrzyżowaną ze sobą kosę i mecz.

-Widzisz... dobór swego następcy bywa kapryśny. Poszukujesz bowiem komuś, kto nie zdradzi cię, nie wbije noża w twe plecy i nie przekręci go kilkukrotnie. Kogoś oddanego z jednej strony, w którego sercu drzemie tygrys. Kogoś kto posiada inteligencję, własny cel i rozum. Możesz bowiem otaczać się bezmyślnymi zabójcami, jednak twój następca powinien być kreowany na twe własne podobieństwo. Oddany idei, kontynuacji rodu - Poczułem mdłości na te słowa, cieszą się jednak, iż są one Koreańskimi. Mówił tak, jakby należał do jakiejś wyrafinowanej rodziny królewskiej, a nie zgrai narkomanów i morderców. Chociaż nie mógł mylić się co do Sana, ta uległa powłoka kryła coś znacznie mroczniejszego i samodzielnego, a i on wiedział, iż choć na razie nad tym panuje, jego abdykacja będzie szybsza, niżeli ktokolwiek oczekiwał. Wystarczył jeden nieprawidłowy ruch, aby stabilne fundamenty jego królestwa zaznały nowego władcy - Jego bunt był uzasadniony, bowiem złamano zasadę świętą w naszej rodzinie. Mogę mu więc to wybaczyć, szczególnie, iż błagał o wybaczenie i karę w intencji odkupienia swych grzechów.

-Wciąż dostrzegam jednak strach w twoich oczach. Boisz się zdrady, prawda? - Dopytywał mężczyzna, a ja czułem pod sobą, jak grube udo twardnienie z napięcia... może wściekłości.

-Pali Pan? - Spytał nagle, sprawiając, iż moje serce zamarło gwałtownie, a i drugi zmarszczył brwi w dezorientacji.

-Dlaczego pytasz?

-Palisz, czy nie? - Po tonie głosu mogłem stwierdzić, jak mężczyzna zaczyna się denerwować.

-Tak - Drugi przekręcił głową zmieszany.

-Daj swoją zapalniczkę - Mężczyzna nie wydawał się już skory to ich krótkiego przekomarzania. Biznesmen, jeśli mogłem określić go tym imieniem, sięgnął do swej marynarki, wyciągając ładną, ozdobną zapalniczkę w kształcie złotego wilka, podając go przywódcy mafii - Złaź bahorze - Prychnął, a ja nie czekałem długo, szybko odskakując w bezpieczne dla mnie miejsce z dala, gdzie mogłem usiąść bezpieczniej na boleśnie twardej ziemi pod jego stopami. Moje serce dudniło w piersi, gdy mafioz skinął dwoma wolnymi palcami w kierunku Sana - Chcesz zobaczyć oddanie? Proszę cię bardzo. Santano, lewa dłoń - Oczy Choia przebiegły po zapalniczce, nie tężejąc jednak w strachu, czy niewygodzie, nim płomień czerwieni rozpalił się w niewielkim metalu, promieniując swym gorącem. Spojrzenie czarnowłosego uciekło do mężczyzny naprzeciwko, wpatrując się w niego bez wyrazu, gdy posłusznie wyciągnął ramię, podkładając nagą, gładką skórę pod falujący ogień w miejscu o kilka milimetrów od rękawa swej koszuli - Oddanie jest wtedy, gdy jest w stanie stracić życie na twe żądanie - Warknął jego ojciec, nie odsuwając płomienia... nie, on przyłożył go wyżej, pozwalając, aby nadgarstek chłopaka rozdwoił go swym własnym ciałem.

Twarz Sana wydała się apatyczna, jednak widziałem, że cierpi, a aromat palonego mięsa wkrótce zwrócił uwagę każdego, kto szeptał ciche rozmówki przy stole.

-Questa, mia cara, è devozione [Tł. To moi drodzy, jest oddaniem]

Il mio angelo // WooSanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz