Dziewięć

1.1K 127 7
                                    

13.07.2014 czwartek    

   Niby nie piątek trzynastego, a dzień był dla mnie totalnie pechowy. Rano wpadła Mandy, mówiąc, że musi zostawić u mnie Max'a, bo ma coś bardzo ważnego do załatwienia. Całe szczęście, że miałem wolne, bo inaczej, nie byłoby mowy o tym, żebym wziął sobie dzień urlopu. W robocie non stop panuje taki zapieprz, że każda para rąk się przyda. Rozmawialiśmy, kiedy nagle usłyszeliśmy głośny płacz Max'a. Mały złamał sobie rękę. Chciał wziąć z półki swoją zabawkę, którą u mnie zostawił i przewrócił się. Przez całą drogę do szpitala płakał. Tam natomiast moim siostrzeńcem zajął się lekarz, który wiecznie gdzieś wychodził. Mandy była na skraju załamania. Do tego ciągle wydzwaniał do niej jej były, jak i również ojciec (o ile go tak można nazwać) Max'a. Nagle, jakimś cudem, zjawił się w szpitalu. Byłem na niego mocno wkurzony, bo jakim prawem po takim czasie wpieprza się w życie mojej siostry i jej syna? Pobiliśmy się. W szpitalu. Oboje oberwaliśmy. Ja gorzej, bo uderzyłem przy okazji o ścianę. Na sali, w której leżałem, obok mnie, była dziewczyna, która cały czas płakała i kłóciła się z rodzicami. Czułem się, jak w filmie. Przychodzili, wychodzili, pojawiał się w międzyczasie jeszcze jakiś chłopak (znienawidzony przez rodziców dziewczyny, jak udało mi się wywnioskować). Miałem wrażenie, że moja głowa eksploduje. Do tego wszystkiego jeszcze stan Max'a pogorszył się i musiał zostać w szpitalu. Źle podziałał na niego jeden lek. Chciałem być w tamtej chwili z Mandy, ale lekarz, który się mną zajmował, kazał mi zostać w łóżku. W końcu i tak, gdy nie widział, wymknąłem się. Siostra była spokojniejsza, ale i tak martwiła się o Max'a. Siedziałem chwilę z nią, ale zaraz potem znalazła mnie pielęgniarka i kazała wracać. W sumie to siłą usadziła mnie na wózku i wróciliśmy do sali. A tam kolejny epizod z życia tej płaczącej dziewczyny. Tym razem jej rodzice postawili ultimatum. Albo zerwie z tym chłopakiem albo może zacząć szukać sobie nowego mieszkania. I wyszli. Płakała. Tak strasznie płakała, a ja ani nie mogłem nic zrobić ani wyrwać się z tego miejsca. Wreszcie wieczorem mnie wypisali. Chciałem zajrzeć do Max'a, ale czas odwiedzin już się skończył. Jakby tego było mało, nie miałem, jak wrócić do domu, bo Mandy zabrała moje auto i pojechała do domu, by wziąć trochę rzeczy chłopca. Z pustymi kieszeniami, fioletowym sińcem na twarzy i licznymi siniakami, wróciłem do domu. Trochę mi się zeszło.

   Ledwo wszedłem do mieszkania i rzuciłem się na łóżko, kiedy usłyszałem dzwonek do drzwi. Zacząłem przeklinać w myślach. Czułem się fatalnie i wstanie, by otworzyć, było ostatnią czynnością, na jaką miałem ochotę. Dlaczego akurat teraz? W końcu jednak zmobilizowałem się i doczłapałem do drzwi.

   Otworzyłem i w mgnieniu oka, poczułem, jak czyjeś drobne ręce owijają się wokół mojego pasa. Nim dotarło do mnie, że to ty, Diana, jęknąłem głośno. Trafiłaś idealnie w największego siniaka.

- Dylan, co... co ci jest? – Odsunęłaś się, zamknęłaś drzwi i zaświeciłaś światło w korytarzu. Na mój widok wytrzeszczyłaś oczy i zasłoniłaś usta dłonią. – Kto ci to zrobił? Byłeś u lekarza? Trzeba to...

- Właśnie wróciłem ze szpitala – warknąłem, odwracając się. Mimo wszystkiego, nie chciałem Cię w tamtej chwili. Byłem w kiepskim stanie i dodatkowo nie rozumiałem Twojego zachowania. Najpierw się do mnie uśmiechasz, przytulasz, potem widzę, jak całujesz się z jakimś chłopakiem, a teraz znowu lądujesz w moich ramionach? Tego za wiele. Też mam uczucia.

- Mogę ci jakoś pomóc? – Usłyszałem Twój cichy głos z tyłu.

- Chcę pobyć sam – odpowiedziałem spokojnie, nie odwracając się i sięgając po butelkę wody.

- Przepraszam... Przepraszam, jeśli coś zrobiłam – szepczesz.

- Nic nie zrobiłaś. Po prostu... - westchnąłem. – Jestem zmęczony, dużo się dzisiaj działo. Chciałbym się przespać.

- Dobrze, rozumiem. Jakbyś czegoś potrzebował... - dotknęłaś mojego ramienia, a ja aż się wzdrygnąłem. – Wiesz, gdzie mnie szukać.

- Wiem.

- Dobranoc.

   Kilka sekund później usłyszałem, jak zamykasz drzwi. Już Cię nie było. Poczułem się jeszcze gorzej, ale wiedziałem, że dobrze zrobiłem.

   Napiłem się wody i ruszyłem do sypialni.

   Stwierdziłem, że nie musi być piątek trzynastego, aby dzień był totalnie przerąbany.   



Rozdział podoba mi się, wreszcie! Mam nadzieję, że Wam też :) Proszę o gwiazdki i komentarze. Do następnego <3

little stupid things // short story Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz