✧1✧

95 6 33
                                    

Noc... Miasto pogrążone we śnie. Jedynie w nielicznych oknach można było dostrzec zapalone światła i chodzących po pokojach ludzi. Na niebie gwiazdy... Cały ocean gwiazd i ani jednej chmury na niebie. Cisza i spokój – tego od zawsze pragnęło moje serce. Nocami, to pragnienie się spełnia i mogę spoglądać z góry na ten świat, pogrążony we śnie i ciszy.

Zamknąłem oczy. Do moich uszu dochodził śpiew dorosłej kobiety z sąsiedztwa, która siedząc na huśtawce, przykryta kocem, nuciła melodię swojej córce. Jej głos był kojący. Siedziałem na dachu, w miejscu, skąd wystarczyło zaledwie wychylić głowę, by widzieć i słyszeć to, co działo się zaraz za ogrodzeniem. Widziałem, jak kobieta przeczesywała jasne blond włosy dziecka, które leżało głową na jej kolanach. Tak jak ja, wsłuchiwało się w dźwięki melodii kobiety z uśmiechem na twarzy.

Położyłem się na dachu, a raczej w miejscu, które można było nazwać jego częścią. Wyrównany, pozbawiony cegłówek, a wchodziło się do niego dzięki zapadni i schodom w moim pokoju. Można powiedzieć, że to miejsce było swego rodzaju azylem, miejscem, w którym mogłem się wyciszyć w ciężkich chwilach. Splotłem ręce i wsunąłem je za głowę. Patrzyłem w niebo, wsłuchując się w kojący głos sąsiadki. Tamta dziewczynka miała dobre życie. Nie należała do porzuconych dzieci, w przeciwieństwie do mnie. Od urodzenia miała u swego boku kochających ją rodziców, którzy nie zostawili się na śmierć pomiędzy ruinami starej stolicy...

Ninjago City... Miejsce, które przepadło. Dom wszystkich tych, którzy mieszkali w tym miejscu. Przepadło. Tam też zaczęto znajdować porzucone pośrodku zgliszczy dzieci... Dzieci, które powoli zaczynały wkraczać w dorosłość. Dzieci, które straciły rodziny. Dzieci, którzy inni nazywali Relictą od łacińskiego słowa porzucony. Nie była to wina biologicznych rodziców – a przynajmniej większości. Wielu z Relicty przed inwazją miało swoje rodziny, ale gdy przyszły istoty... Większość z nich zginęła. Żaden z nas nie wiedział, kim tak naprawdę byli ich biologiczni rodzice, jednak na każdym musiało ciążyć piętno tej wiedzy. Zebrana spośród pięciu ludzi rada, na czele której stał burmistrz miasta, ustaliła, że każdy z Relicty powinien mieć świadomość swojego pochodzenia. Wielu to zrozumiała, jednak byli też ci, których ta informacja załamała i zburzyła cały światopogląd danej osoby. Ale chyba każdy z nas chciałby wiedzieć, skąd tak naprawdę pochodzi. Mam rację?

Zresztą... Lepszego życia, niż u boku Luthera, Bethany i ich jedynego syna Ethana, nie mógłbym sobie wyśnić. Choć nie wiem, kim byli moi biologiczni rodzice, z jakiegoś powodu nie żałowałem, że to właśnie oni mnie wychowywali przez te wszystkie lata – choć w każdej chwili mogli mnie zostawić w sierocińcu lub tam, wśród ruin. Przeszłości nie cofnę i nie poznam ojca, matki lub swojego rodzeństwa. Takie momenty nauczyły mnie, że nie mogę żyć dłużej przeszłością, ani myśleć o przyszłości, która była niepewna. Mieszkańcy Ninjago nie przewidzieli ataku i wszyscy wiedzą, jak się to skończyło.

Pogrążony w rozmyślaniach, wsłuchiwałem się w śpiew kobiety. Niestety... Kiedyś wszystko co dobre, musi kiedyś się skończyć. Minęło dziesięć minut od początku nucenia kobiety, gdy nagle melodia ucichła. Miałem zamknięte oczy. Nie zamierzałem patrzeć, co się działo. W tamtej chwili przeszła przeze mnie jedna myśl – zasnęły. Często tak się to kończyło. Kobieta przychodziła pod ogrodzenie, siadała na huśtawce, a ja słuchałem jej kojącego głosu. Nie przewidziałem, że tamta chwila, była ostatnią, gdy do moich uszu dobiegł jej śpiew. Dziecko spokojnie spało, wtulone w koc i kolana kobiety. Pogrążone we śnie – jedna chwilowym, druga w tym wiecznym.

Noc... W miasteczku Damar zapadła cisza. Melodia przestała grać.

✧✯✧✯✧

– Słyszeliście nowinę? – usłyszałem za swoimi plecami, gdy ktoś stanął w progu kuchni.

Do pokoju wszedł Luther. Ubrany w szary golf i czarny płaszcz, a w ręku trzymał gazetę, która częściowo była zmięta od nacisku jego dłoni na papier. Wyglądał na przejętego, choć nie mogłem dostrzec w wyrazie jego twarzy, czy to, z czym zamierzał się podzielić ze mną i całą resztą, było czymś dobrym, czy wręcz przeciwnie. Luther Witner – istny człowiek zagadka. Dorosły, dobrze zbudowany – jak na swój wiek – brunet, którego twarz przepełniały liczne zmarszczki. Siwe włosy powoli zaczynały wkradać się między włosy na głowie, czy zarost na brodzie. Ktoś kiedyś porównał go do stereotypowego wyglądu drwala... Miał trochę racji.

Nevan - Dziecko płomieniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz