Początek

101 7 35
                                    

Mistrzowie żywiołów przestali istnieć…

Każdy mówił tylko o tym, gdy nad miastem zapanowały ciemności. Wszystko wydarzyło się za szybko. Gdy miasto zaatakowały dziwne i mroczne istoty z innego świata, nikt nie stanął do walki, by móc je obronić. Wystarczyło zaledwie kilka godzin, zanim całe Ninjago City stanęło w płomieniach i przemieniło się w garstkę pyłu i ruin. Tajemnicze potwory zniknęły, gdy zawalił się ostatni z wieżowców… Zupełnie tak, jakby zależało im jedynie na rozpętaniu chaosu. Tak zaczęła się era strachu, bólu i cierpienia…

Era mroku.

Większość mieszkańców miasta uciekło, ratując własne życia. Zapominając o poprzednim, zostawiając je za plecami… Spalono ostatni most. Lata spędzone w miejscu, po którym nie zostały chociażby solidny fundament.

Krzyk i płacz… Ci, którzy zostali, nie znali niczego poza strachem, który z każdym kolejnym dniem, coraz mocniej zakorzeniał się w ich świadomości. Tylko jedna rzecz… Głośny i przeraźliwy płacz dziecka.

– Słyszałaś to Bethany?

Mężczyzna w średnim wieku szedł wzdłuż ruin Ninjago, razem z młodszą od siebie kobietą i ich trzyletnim synem. Zatrzymali się, gdy nieopodal nich nagle rozległ się głośny wybuch. Ostatnia ze ścian starej świątyni właśnie upadła. Pył wzbił się w niebo, wysoko ponad nimi. Kobieta przytuliła małego chłopca do piersi, starając się go chronić w razie potrzeby. Chłopiec ze łzami w oczach kurczowo chwycił się kurtki kobiety, wbijając w niego małe palce.

Cisza…

Nagle płacz małego dziecka. Głośny i przeraźliwy płacz. Serce bolało, gdy się go słuchało. Dorośli wymienili między sobą spojrzenia. 

– Dziecko? Tutaj? – pytała Bethany szeroko otwierając oczy.

Mężczyzna nie odpowiadał. Stojąc na grubej metalowej płycie, wspiął się po niej do góry i wyjrzał. Przed nim rozpościerał się widok miasta. Niegdyś tętniące życiem wielkie miasto, dzisiaj zaledwie ruina. W niektórych miejscach wciąż tlił się ogień. Pył unosił się nad ich głowami. Zachmurzone niebo, przez które nie przedzierał się choćby promień światła.

Spojrzał w prawo. Zaledwie trzy miesiące temu nieopodal stał ich blok, w którym mieszkali. Dzisiaj leżała tam sterta śmieci, kamienia i rozbitego szkła. Luther zatracił się w tym widoku. Czuł, jakby coś kłuło go w klatce piersiowej. Chwycił w tamtym miejscu za koszulę.

– Luther?

Brthany zamierzała podejść do męża. Trzymając chłopca za dłoń, zrobiła krok, jednak w tej samej chwili dostrzegła przeszywający ją wzrok męża.  Nie musiał nic mówić - dobrze wiedziała, co chciał powiedzieć.

– Pilnuj go. – polecił stanowczym głosem, po czym bez dalszego zwlekania pobiegł w kierunku płaczu, które zagłuszały od czasu do czasu wybuchy w fabrykach bądź upadki budowli.

Bethany próbowała go powstrzymać, krzyczeć, że to niebezpieczne i żeby wracał, że wezwą fachowców, którzy zajmowali się szukaniem ludzi pośrodku zgliszczy… Ale ten nie słuchał. Luthera można było nazwać szaleńcem, że zboczył z miarę bezpiecznej ścieżki i ruszył w kierunku walących się budynków. Wiedział o tym- sam zresztą mógłby się nim nazwać, ale zostawienie kogoś w potrzebie, nie bywało w jego interesie. Bethany również o tym wiedziała. Przyciskając swojego syna do piersi, patrzyła w miejsce, z którego zniknął jej mąż, osoba którą kochała równie mocno co swojego syna. Nie chciała stracić nikogo.

Kolejny wybuch… Tym razem zdecydowanie silniejszy od pozostałych. Wieżowiec naprzeciwko runął, pokrywając całą okolicę gęstą warstwą kurzu i dymu. Chłopiec skrył się pod płaszczem kobiety, a łzy spływały po jego policzkach. Bał się.

– Luther! – krzyknęła nagle, wiedząc, że to właśnie tam udał się jej mąż.

Pył dostał się do jej dróg oddechowych. Kobieta kaszlała. Chłopiec patrzył na nią zmartwiony, po czym zaczął cicho płakać, wręcz bezgłośnie, kurczowo trzymając kobiety. Czarne włosy opadały mu na czoło, delikatnie przysłaniając duże brązowe oczy, pełne od łez. Bethany przytulała go, nic nie mówiąc, starając się go jakoś uspokoić. Cały czas patrzyła w to jedno miejsce.

Gdy pył w końcu opadł, płacz dziecka ustał. Cisza… Znowu ta przeszywająca ludzkie myśli cisza, która niepokoiła bardziej, niż hałas i wybuchy. Nie mogła zwiastować niczego dobrego… A jeśli… A jeśli Luther…

Nie.

Chwilę później dało usłyszeć się czyjeś kroki. Ktoś szedł w ich stronę. Bethany nie mogła dostrzec, kim była ta osoba, słyszała jedynie kroki i brzdęk metalowej płyty, po której szła. Podniosła głowę, czekając z nadzieją. Nie zawiodła się… Wysoko nad nimi stanął dorosły mężczyzna. Trzymał coś w rękach… Materiał. Zszedł do nich z wymalowanym lekkim uśmiechem na twarzy. Przykucnął zaraz przed nimi, nic nie mówiąc. Pokazał to, co trzymał… Lub raczej, kogo trzymał.

– To dziecko? – zapytała kobieta, patrząc najpierw na małą istotę, później ze łzami w oczach na swojego męża. – Ono płakało.

Luther skinął głową. Chłopiec stał z delikatnie otwartymi ustami, zaskoczony. Łzy wytarł o rękaw, przy okazji wciągając do nosa katar. Podszedł do swojego taty i dziecka, które trzymał w rękach. Nachylił się nad nim i spojrzał.

– Bzydkie – podsumował.

Bethany zatkało. Luther zaczął się śmiać. Ich syn nie rozumiał, co wprawiło ich w takie zachowanie.

Dorośli są dziwni – przeszło mu przez myśl.

Podszedł bliżej dziecka. To, nagle otworzyło oczy. Niebieskie, zaspane oczy, wpatrujące się w chłopca. Brunet niepewnie wyciągnął do niemowlęcia dłoń, a ten chwycił jego palec. Nastała chwila ciszy. Chłopiec patrzył na dziecko, zastanawiając się czy to chłopiec czy dziewczynka i skąd się wziął. Niemowlę ziewnęło, poruszając nieznacznie ustami.

– Jesteś bzydki, ale ostatecnie możes zostać moim blatem lub siostlą– powiedział.

– Skąd on zna w tym wieku takie słowa jak ostatecznie? – zapytała kobieta, spoglądając na Luthera z zaskoczeniem, na co ten wzruszył ramionami.

Nie mogli go zostawić. Bethany patrzyła z niepokojem na dziecko, syna i męża. Kolejny domownik? Teraz i tak już wystarczająco mieli pod górkę.

– Hej… – odezwał się nagle Luther, widząc niepokój wymalowany na twarzy kobiety. – Powiedz tylko słowo, a znajdziemy mu inny dom. Może niedługo znajdą się jego rodzice.

Kiwnęła głową. Przeniosła wzrok na dziecko i syna. Choć ten nie zamierzał pokazać rodzicom co czuje, unoszący się co chwilę kącik ust chłopca, zdradzał wszystko. Dziecko nie płakało. Widząc ich razem serce kobiety zabiło mocniej. Spojrzała z powrotem na Luthera, a ten uśmiechnął się i kiwnął głową.

– Nie znajdą, dobrze to wiesz… Przynajmniej Ethan znalazł przyjaciela, a my i tak marzyliśmy o większej rodzinie.

Słońce zachodziło za ruinami dawnego miasta. Żaden z nich nie wiedział jeszcze, co przyniesie przyszłość.

✧✯✧✯✧

Życie chłopca z ruin upływało zwyczajnie. Wychowany w mieście, wybudowanym pół dnia drogi od Ninjago - w Damarze. Wiódł życie, jakiego nie mógłby, gdyby tamtego dnia nie został znaleziony przez rodzinę Luthera. Byli dla niego jak rodzina, choć każdy z nich - nawet chłopiec - dobrze wiedzieli, że nie łączyły ich żadne więzy krwi. Ubolewał, nie znając swojej prawdziwej rodziny. W miasteczku, w którym mieszkali, było wiele porzuconych dzieci wśród ruin. Każde z nich znało prawdę, tego wymagały procedury, ustalone przez władze miasta. Radosne i szczęśliwe życie… Zero zmartwień i ataków dziwnych istnień. W miasteczku zapanował pokój, którego mieszkańcy dotąd nie mogli zaznać przez wiele lat. Zapominali o troskach i zmartwieniach…

Zapomnieli, że Ninjago City już dawno przestało istnieć…

Nevan - Dziecko płomieniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz