✧7✧

68 4 30
                                    

– No nie wierzę… Czyżby to nasz awanturnik jeszcze ze spotkania? – usłyszałem za sobą.

Odwróciłem się i dostrzegłem przed sobą roześmianą twarz pełną piegów. Nastolatek ubrany w granatowy dres. Założył na głowę kaptur od rozpiętej na zamek bluzy. Ze wszystkich znanych mi tu osób akurat musiałem trafić na niego. Raden Turner, jeszcze ze spotkania Relicty. To przez niego zaczęła się ta cała nagonka na mnie, choć to on zawinił. Coraz bardziej żałowałem podjętej przeze mnie decyzji, dołączenia do Relicty.

– Gdybym wiedział, że Cię tutaj spotkam, odmówiłbym – rzuciłem niechętnie w jego kierunku, krzyżując ręce.

– Nieprawda. Nalegali by, aż byś się zgodził. To samo zrobili ze mną – wyjawił, przechodząc obok mnie.

Byliśmy w jednej sali, którą mogłem nazwać poczekalnią. Profesor Gastrell powiedziała, że potrzebują nas przebadać, a raczej naszą krew. Nie miałem pojęcia do czego tego potrzebują, ale gdy rozmawiałem z opiekunami, nie stawiali oporu, żebym został tu na jakiś czas. Powiedziałem im nawet o badaniach. Pominąłem jednak fakty z mistrzami żywiołu. Wmówiłem im, że jestem na jakimś obozie z Relicty, gdzie chcą po prostu nas bardziej poznać. Nie dociekali. Może to i lepiej.

– Ej Ty, puścisz mnie? – usłyszałem nagle głos Radena, nie był zachwycony.

Dopiero po fakcie dotarło do mnie, że trzymałem go za rękaw bluzy. Puściłem go i spokojnie usiadłem na jednym z krzeseł, a on zaraz obok mnie. Mruknął coś pod nosem, poprawiając rozciągnięty rękaw.

– Chciałem po prostu się dowiedzieć, jak to na Ciebie nalegano – wydusiłem w końcu, chowając dłonie do kieszeni.

– Myślisz, że jesteś wyjątkowy, bo sama Gastrell na Ciebie nalega? – zapytał i głośno się zaśmiał, przy okazji zwracając na nas uwagę pozostałej trójki adeptów, którzy rozmawiali między sobą. Przewróciłem oczami. – Szczerze to myślałem, że się Ciebie pozbędą… Albo Ty wygadasz swoim rodzicom, jaka jest prawda o projekcie.

Kolejna osoba, której nazywanie opiekunów per rodzic przychodziło z łatwością. Z jednej strony zazdrościłem im takiej lekkości, ale z drugiej… Z jakiegoś powodu nie potrafiłem sam się przełamać, by zacząć ich tak nazywać.

– To coś złego, gdybym im o tym powiedział? – zapytałem, patrząc na nastolatka.

– W teorii działamy tajnie, żeby nie zdobyć rozgłosu i żeby nie kręciło się tutaj zbyt wiele osób.

– A co z tymi, co pochodzą z krańców krainy Ninjago? Ich opiekunowie wiedzą?

– Opiekunowie – w głosie Radena wyczułem coś dziwnego. Specjalnie podkreślił tę część zdania.

Już miałem zamiar coś powiedzieć, nawet otworzyłem usta, gdy nagle drzwi do gabinetu otworzyły się, a w nich stanął młody chłopak, ubrany w niebieski strój, zupełnie taki, jaki noszono w szpitalach. Musiał być pielęgniarzem.

Trzymał w rękach teczkę i poprawiając okulary na nosie, wyczytał pierwsze nazwisko.

– Witner.

– To ja.

Wstałem odruchowo. Pielęgniarz ruchem ręki wskazał, żebym za nim poszedł, po czym sam zniknął wewnątrz gabinetu. Ruszyłem za nim, zostawiając Radena samego sobie.

– No to do zobaczenia awanturniku – usłyszałem za sobą cichy śmiech chłopaka, jednak postanowiłem to zignorować.

Gabinet był biało-czarny. Jasne ściany, czarne biurko, krzesła i kozetka. Odsłonięta jedna z różowych rolet, druga odsłonięta, zasłaniała wpadające do środka słońce. Rozejrzałem się po wnętrzu, nawet nie zauważyłem, gdy siedziałem już na krześle. Podszedł do mnie pielęgniarz.

Nevan - Dziecko płomieniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz