10

386 23 232
                                    

Pov.Quackity

Obudziłem się około 14 z mocnym kacem.

Nie pamiętam nic z wczorajszej nocy,kompletna pustka.

Po chwili zrozumiałem że nadal jestem w hotelu,pewnie spędziłem tu noc.Spojrzałem na drugie pojedyńcze łóżko,było dość niechlujnie posłane więc pewnie Wilbur był w tym samym pokoju.

Mam na sobie ubrania,nie jestem w krwii i nie licząc kaca wszystko w porządku,do niczego nie doszło.

Po jakiś 30 minutach leżenia w łóżku wstałem z łóżka i poszedłem do łazienki by ogarnąć higienę.

Gdzieś około 15:30 wyszedłem z hotelu kierując się do mojego domu,nie miałem po co tam dalej być.

Gdy już wszedłem do domu wziąłem leki na kaca a potem włączyłem telefon i zacząłem przeglądać jakieś media.

O 20 zaczęło się ściemniać,był to krwawy zachód,przerażający a zarazem piękny.

Podobno krwawy zachód zwiastuje albo nieszczęście albo koniec świata,uroczo.

Co mnie wzięło na takie myśli?To tylko głupia legenda którą mówią stare baby z kościoła,nigdy nie wierzyłem w te głupoty.

Poszedłem spać,nic szczególnego się nie wydarzyło nie licząc wymiotowania co jakiś czas.Dziwne że Wilbur się wogóle się nie odezwał,to do niego nie podobne.

Tej nocy miałem dość dziwny sen,wyróżniający się od innych.

Śnił mi się niebieski kwiat,dokładniej konwalia,obok niej brązowy różaniec.

Widziałem jak na kwiat lecą krople krwii,mojej krwii.
Podniosłem lekko głowę a nademną stała ona,Marline.

Wyglądała tak samo jak jej zwłoki,już nie była taka piękna jak kiedyś.
W swoich włosach miała wianek z tych samych konwali które widziałem wcześniej,wpatrywała się we mnie.

-Spokojnie Alex,ja też nie dam tobie tak poprostu odejść,razem zadbamy o to-

Po tym co powiedziała obudziłem się ciężko dysząc,siostra Wilbura przyśniła mi się akurat teraz,po prawie 5 latach i akurat w tym momencie.

Zdecydowanie muszę mniej pić,to najwidoczniej źle na mnie działa.

Następny dzień minął wmiarę spokojnie,dopóki nie nadeszła 22.

Około 22 usłyszałem pukanie do drzwi,nie miałem wizjera więc poprostu otworzyłem drzwi w których stał Wilbur z swoim ciepłym uśmiechem.

-Czego chcesz?-Powiedziałem już dość zmęczony.

-To nic takiego Quackity,poprostu chodź ze mną-

-Nigdzie z tobą nie idę-

-Awh..myślisz że mnie to obchodzi?-Potem brunet otworzył drzwi na oścież wdzierając się do środka,dosłownie rzucił mną o podłogę przykładając mi chustkę z wiadomym płynem na niej,po chwili mimowolnie zamknąłem oczy i nie wiedziałem co się dzieje.

Obudziłem się siedząc na jakimś chyba drewnianym krześle,czułem że byłem skrępowany aż tak że czułem jak linia wbija mi się w skórę na nadgarstkach i kostkach.

Otworzyłem oczy,siedziałem przy długim stole na którym był biały obrus a na środku świecznik z czerwonymi świecami,stół był nakryty dla dwóch osób czyli mnie i osoby siedzącej po drugiej stronie stołu.
Pokój w którym się znajdowałem miał czerwoną tapetę na których były różne liczby,chyba anielskie.Posadzka była z brązowych paneli.W rogu pokoju stał duży drewniany zegar wydając z siebie głośnie tykanie,w rogu po drugiej stronie zegara był srebny stolik na kółkach na którym leżały jakieś metalowe narzędzia a za siedzieniem naprzeciwko mnie były drewniane drzwi z złotą klamką.

Tak poprostu?|Quackbur [Zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz