Rozdział 44.5

541 78 6
                                    


Był taki idealny. Każdy jego centymetr wyrzeźbionego ciała, jego włoski, aksamitna skóra, zarysowana szczęka, mocne spojrzenie, ale niewinne oczy. Był perfekcyjny.

Obserwowałem jak wygina kręgosłup, jak jego mięśnie się poruszają. To było takie elektryzujące, a przecież mój Leon robił taką prozaiczną czynność, jak ubieranie koszulki.

Leon w końcu spojrzał w moją stronę, a ja poczułem się wspaniale, że znów zwraca na mnie uwagę. Gdybym był psem, to na pewno zacząłbym machać ogonem. Ale byłem wężem, więc mogę go tylko oblatać swoimi mackami i mocno ścisnąć.

– No to idę – powiedział i pocałował mnie w usta, tak delikatnie że niemal poczułem frustrację że tak słabo.

Najchętniej w ogóle nie puściłbym go z dala ode mnie. Ale to był wieczór z jego siostrą. Nie mogłem mu zabronić wyjścia z siostrą. Jedyną siostrą. Siostrą bliźniaczką.

Siostrą, siostrą, siostrą.

Tylko siostrą. Nie mogę być zazdrosny.

– Baw się dobrze. Opowiedz mi o czym był film – powiedziałem z uśmiechem, wmawiając sobie, że przecież już jutro go z powrotem ujrzę. I wtedy oplotę go jak macki węża i nie puszcze dopóki nie będę usatysfakcjonowany.

– Jasne. Widzimy się jutro.

Uśmiechnął się do mnie tak pięknie, że niemal wyszedłem z siebie. Był taki wspaniały, każdy jego szczegół. Nawet końcówki włosów miał idealne. Takie ostre, coraz dłuższe, robiły się coraz jaśniejsze. Jeszcze trochę i ujrzę jego jasny blond, który pragnąłem ujrzeć od kiedy dowiedziałem się, że jest niesamowicie jasnym blondynem z natury,.

Kiedy tylko Leoś wyszedł, przestałem się uśmiechać. Teraz jak mój promyczek wyszedł, cała wściekłość i złość do mnie wróciła.

Zamknąłem oczy, wsłuchując się w jego każdy krok przez korytarz, jak grzebie coś w torbie, ubiera swój płaszcz w którym wygląda tak przystojnie. Słyszałem jak otwiera i zamyka fontowe drzwi. Policzyłem jeszcze do dziesięciu i wtedy wyskoczyłem z łóżka, by paść na ziemie pod łóżkiem. Odsunąłem trochę ciężki mebel. I zdjąłem jedną deskę. Tam był mój schowek, gdzie chowałem wszystko co było nieprzeznaczone dla mojego niewinnego chłopca. Lepiej żeby jego nieskalane oczy tego nie widziały.

Stworzyłem ją już pierwszego dnia, nim zaprosiłem go do siebie. I bardzo się cieszyłem, że zrobiłem to tak prowizorycznie, mimo że pierwotny plan miał wyglądać tak, że Leon miał zostać wdrożony do mojego świata. Miał być moją pomocą w tym całym szambie. Wydawał się idealny. Silny, bez uczuć, wierny... Chyba wtedy ochujałem, by myśleć że mój Leoś mógłby mi pomagać w tej brudnej pracy.

Pogrzebałem w tych wszystkich nielegalnych rzeczach, aż w końcu wybrałem mój ulubiony pistolet. Sprawdziłem czy jest naładowany i z okrutnym uśmiechem schowałem go w tylnej kieszeni spodni.

Trzeba było zająć się suką.

Z dokładnością wszystko poukładałem na swoje miejsce, by nie było najmniejszych szans, by cokolwiek skupiło uwagę Leona. Nie mógł się dowiedzieć, co jest pod podłogą. Jak miałbym się z tego wytłumaczyć? Byłoby bardzo ciężko, a ja nie chciałem niszczyć już i tak nadszarpniętego zaufania Leona do mnie.

To balansowało na cieniutkiej nitce, w każdej chwili coś mocniejszego mogło to zerwać. Nie mogłem do tego dopuścić.

Nie przeżyłbym, gdyby Leon definitywnie mnie zostawił, znienawidził, brzydził się mną.

A miał do tego całkowite prawo.

Przeszedłem się do szafy i z najdalszego kąta wyciągnąłem swoją „służbową" kurtkę z worka na śmieci. Zawsze ją ubierała jak szedłem „posprzątać", albo „się zabawić". O tak, jak ją ubierałem było wiadomo, że nie mam zahamowań.

Byłem gotowy, by pozałatwiać swoje sprawy.

Zjechałem widną do garażów, gdzie znajdowały się moje auta. Toyota, była zarezerwowana tylko na normalne życie, dla Leona, jeep na sprzątanie i pracę, bmw na wyścigi i spotkania z tamtymi znajomymi.

Nie zamierzałem „sprzątać" dlatego najlepsze było dzisiaj BMW.

Wyjechałem szybko na ulice i łamiąc niemal każdy przepis, dojechałem do pubu. Wiedziałem że tam jest, że się szlaja ze swoją dziwką.

Zamierzałem jej pokazać, gdzie jest jej miejsce, że nie powinna nawet oddychać tym samym powietrzem, co mój Leon.

Gdyby jej uwierzył, zniszczyłaby mi życie. Na to nie miałem litości.

Zaparkowałem na chodniku i natychmiast wszedłem do pubu, niemal taranując wszystko na swojej drodze. Od doniczek i stojaków, po ludzi. Nie obchodzili mnie. Nic oprócz Leona mnie nie obchodziło.

Natychmiast zlokalizowałem różowłosą. Siedziała przy stole z resztą, a obok miała swoją dziewczynę.

Ktoś się ze mną przywitał, ale kompletnie to zignorowałem. Moja furia była skupiona na tej kolorowej suce.

Nie zdążyła się do mnie odwrócić, kiedy podszedłem na bliską odległość. Złapałem ją za te farbowane kłaki i rzuciłem ją z łatwością o ziemie.

Natychmiast zaczął się wrzask, ale wiedziałem, od samego początku jak tu przyszedłem, że nikt nie będzie miał odwagi mnie powstrzymać. Nawet jej dziewczyna.

– Handel żywym towarem, co? – zaśmiałem się nieprzyjemnie. – A może mi jeszcze opowiesz jakieś bajki? – zapytałem, kopiąc ja w brzuch, kiedy kuliła się na ziemi.

Nie zrobiłem tego specjalnie mocjo, tylko tak by zabolało. Ewentualnie trochę uszkodził żebra.

– Wężu!

Chcieli mnie uspokoić. Ale na marne, nic innego zrobić nie mogli, a moja wściekłość była zbyt duża by ją tak po prostu zostawić.

– Błagam, nie – jęknęła.

Złapałem ją za kłaki i uniosłem. Gnata przyłożyłem jej do twarzy i powiedziałem:

– Masz pierdolone szczęście, dziwko, że cię lubi – wysyczałem w furii. – Inaczej skończyłabyś siedem metrów pod ziemią.

Musiałem się wyładować, mój związek z Leonem był delikatny. Nic z tego szlamu, z mojego życia nie może go teraz ubrudzić. Był nieskalany, czysty. I tak ma zostać.

A żadna kolorowa dziwka tego nie zniszczy. I będę tego bronił nawet własnym życiem.

Musiałem dać jej nauczkę, by dać innym przykład, że do Leosia się nawet nie podchodzi na kilometr.   


DobermanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz