Rozdział 15

772 106 2
                                    



Myłem ręce w łazience uniwersyteckiej. Byłem już po pisemnym egzaminie z historii prawa. Wyszedłem jako pierwszy z sali, dlatego właśnie musiałem czekać na koleżankę, z którą miałem zjeść śniadanie i przedyskutować egzamin. Potrzebowała tego, więc się zgodziłem.

Podejrzewałem że trochę na nią poczekam. Jeśli chodzi o egzaminy, trochę panikara z niej.

I wtedy kiedy spłukiwałem mydło z dłoni, zadzwonił mój telefon. Leżał na umywalce, dlatego natychmiast zobaczyłem nazwę osoby dzwoniącej.

Ariel.

Nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Cholera, to było dziwne. Tak bardzo cieszył mnie każdy jego telefon. A przecież mówił raczej tylko idiotyczne błahostki.

– Halo? – odebrałem beznamiętnie, by nie dać mu przypadkiem do myślenia, że czekałem na jego telefon i na jego głos.

– Doberman – powiedział równie beznamiętnie jak ja. Przysięgam, że zaczął mnie przedrzeźniać. –Biorę cię na imprezę.

– Nie – odpowiedziałem od razu, choć chciałem się z nim zobaczyć.

Czułem, że dla zasady powinienem odmówić.

– Uchlejemy się jak świnie – powiedział tym razem w swoim stylu, radośnie.

Uśmiechnąłem się na jego ekscytację, choć pomysł w ogóle mi się nie podobał.

– Nie piję – powiedziałem zimno, poprawiając koszulę pod swoją marynarką.

Na wszystkich egzaminach wymagano od nas idealnego stroju. Dlatego w okresie sesji, niemal nie przestawałem ubierać garnituru.

– Spotkajmy się na obiad – powiedział lekko, jakby kompletnie mnie nie słyszał. – Namówię cię – dodał pewnie.

– Nie – rzuciłem, wychodząc na korytarz, jeszcze nikogo nie było.

Co im tyle to zajmuje?

– No weź, Doberman! – jęknął dramatycznie.

Uśmiechnąłem się i oparłem się o parapet niedaleko auli.

– Dlaczego mam się zgodzić? – zapytałem, niemal zaczepnie.

– Bo będzie zajebiście – odpowiedział niemal natychmiast.

– Tak jak ostatnio?

– Tak, będzie super. Trzeba cię ochrzcić.

– Jestem ochrzczony.

Pomyślałem o zdjęciu na którym Pol trzyma Dianę, Al mnie. A pomiędzy wściekła mama, bo na pewno ksiądz pomyślał że jest rozpustnicą, bo wyglądało jakby bliźniacy mieli dwóch innych ojców.

– Nie o to mi chodzi. Weź nie bądź taki sztywny.

– Taki jestem. – Powinien już dawno się tego domyślić.

– Wiem – westchnął. – I chyba dlatego mam do ciebie słabość.

Poczułem coś ciepłego w piersi na jego słowa.

– Brzmisz jakbyś chciał mnie zaprosić na randkę, a nie na całonocne chlanie.

Wybuchł śmiechem, ale nie zaprzeczył ani nie potwierdził. Może miał w zamiarze? W każdym razie się już nie dowiedziałem, bo Ania wyszła z sali cała roztrzęsiona i natychmiast skierowała się w moją stronę.

– Muszę kończyć – powiedziałem.

– Już? – mruknął z pretensją. – No dobra. Zadzwonię do ciebie jeszcze wieczorem.

DobermanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz