Rozdział 18

2.9K 213 19
                                    

Następnego dnia Hermiona budzi się z ostrym pulsowaniem w skroniach. I ze źrenicami, które nie chcą pracować prawidłowo, gdy spotykają się z jasnym światłem poranka. Oraz z posmakiem co najmniej tygodniowych odpadków na języku.

— Och, do diabła — jęczy w poduszkę. — Co ja narobiłam?

Na początku nie pamięta, jak to się stało. A potem wydarzenia poprzedniej nocy wracają do niej z jaskrawą, wręcz bolesną wyrazistością.

***

Wszystko zaczęło się tak niewinnie. Rozstała się z Harrym i Ginny tak szybko, jak było to możliwe, nie chcąc być świadkiem ich nieuniknionych pocałunków i zdecydowanie zbyt intensywnej wylewności. Gdy patrzyła, jak jej przyjaciele znikają w mroku nocy, poczuła ulgę, że tak dobrze przyjęli jej wiadomości.

Ale nagle ulga przerodziła się w całkowite przerażenie. Ponieważ ona rzeczywiście lubiła Dracona Malfoya. Naprawdę go lubiła.

Co mogło potoczyć się źle. I to nawet bardzo.

Panika bulgotała w piersi Hermiony i jedyne, o czym dziewczyna mogła pomyśleć, to by aportować się z zaułka obok mugolskiej restauracji prosto na chodnik przed Ulicą Pokątną 1. Majaczący przed nią Dziurawy Kocioł był jasny i przyjazny, a zza otwartych drzwi dobiegał gwar miłych rozmów piątkowej nocy. Ostrożnie zajrzała w brudne okna, ale nie zobaczyła w środku nikogo, kogo by znała.

Zaciskając usta w ponurą linię, weszła do środka, pomaszerowała do długiego baru i zamówiła największą szklankę Ognistej Whisky, jaką mieli, proszęidziękuję. Pierwszy łyk parzył jej gardło, a ona zaczęła się zastanawiać, jak u diabła Draco był w stanie pić taki trunek butelkę po butelce. Oczywiście oznaczało to tylko, że musiała spróbować więcej.

Przy drugiej szklance wszystkie rzeczy, które powiedziała Harry'emu i Ginny, powróciły do ​​jej umysłu jak bumerang. Sposób, w jaki Draco rozśmieszał ją wbrew sobie. Albo sposób, w jaki mówił o wojnie, jakby nie miał urazy do ich rozmów na ten temat. Albo sposób, w jaki próbował zrzucić z siebie swoją brzydką przeszłość niczym starą skórę. No dobra, niech będzie, pomyślała też o tym, że bardzo chciała dowiedzieć się, jak smakują jego usta.

Przy czwartej szklance podzieliła się z barmanką tą informacją. A przynajmniej jakąś jej wersją.

— To palant — zaczęła Hermiona, rozlewając alkohol ze swojej szklanki, kiedy machnęła dłonią.

Barmanka, starsza czarownica o szerokiej i przyjaznej twarzy, kiwnęła głową ze współczuciem i podała innemu klientowi dolewkę.

— Oni wszyscy nimi są, kochana.

— Ach, ale ten to szczególny palant. Były nawet artykuły o jego głupkowatości. Opublikowane.

Barmanka bez komentarza zaczęła wieszać czyste szklanki nad barem. Niestety, Hermiona zinterpretowała ten brak odpowiedzi jako sygnał do dalszego bełkotania.

— To znaczy, jest arogancki — ciągnęła. — Wciąż. Po tylu latach. Nawet jeśli teraz ma wyrzuty sumienia, jest zmartwiony, smutny i... i cholernie podobny do Batmana, nadal uważa się za kogoś świetnego.

— A ty się z tym nie zgadzasz? — zapytała barmanka.

Hermiona upiła kolejny łyk whisky i jęknęła.

— Na tym polega problem: jest świetny. Po prostu nie w taki sposób, w jaki o sobie myśli. To znaczy tak, jest wysportowany, przystojny i bogaty. Stąd porównanie do Batmana. Ale jest też zabawny. I sprytny. I spostrzegawczy. I szczery, choć niegdyś taki nie był. I... i te jego oczy. Merlinie, jego oczy.

[T] Szarlotki i inne formy rekompensaty | DramioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz