Rozdział 1
Knox 🏔
Nieśmiertelnik Tate'a kołysał się niespiesznie przed moimi oczami i bez końca przypominał o tym, że nasz przyjaciel odszedł. Minęły już długie tygodnie od tamtego felernego dnia, a ja wciąż nie mogłem przyswoić faktu, że jeszcze do niedawna ten skrawek metalu wisiał nad jego bijącym sercem.
Teraz już go nie było.
Gdy było się żołnierzem, śmierć w pewnym sensie zostawała przyjacielem. Czymś znanym, może nawet oswojonym, a jednocześnie odległym, jak sen. Kruchość życia nigdy wcześniej nie smagnęła mnie w twarz tak brutalnie, jak wtedy, gdy trzymałem konającego Tate'a za rękę. Nagle nie liczył się już status majątkowy, wiek, ani nawet to, czy był dobrym człowiekiem.
Był, a chwilę później zniknął i nic nie mogło tego cofnąć.
— Znowu o tym myślisz?
Stephen wyraźnie starał się brzmieć łagodnie, ale ponosił w tym sromotną porażkę. Udawał umiarkowanie zainteresowanego, gdy tak wlepiał swoje błękitne oczy w monotonny krajobraz za oknem. Mknęliśmy właśnie autostradą na granice stanu, żeby wypełnić pewną misję.
Oddać ostatni honor naszemu przyjacielowi.
— Nie myślę o niczym — odparłem beznamiętnie.
Czasem kusiło mnie, żeby zwierzyć mu się tak szczerze, jak za dawnych lat, ale wciąż było między nami zbyt wiele nierozwiązanych spraw. Spiętrzonego żalu, który ciążył na sercu i duszy, choć oboje byliśmy zbyt dumni, by przyznać się do tego na głos.
— Możesz być ze mną szczery, Knox. — Przelotnie spojrzał na mnie w lusterku. — Jeśli ktoś cię zrozumie, to ja. Przeżyliśmy to samo gówno, bracie.
— Bracie — powtórzyłem rozjuszony. — Och, masz tupet, Cox!
Rzuciłem mu gniewne spojrzenie, ale on w odpowiedzi tylko się zaśmiał.
Dawny Stephen pewnie do tej pory zagroziłby mi bronią, albo co najmniej wrzasnął.
— Sprawy się pokomplikowały, ale dla mnie zawsze będziesz bratem. — Aż mnie ścisnęło od szczerości, która biła z jego głosu. — Robiłem to, co musiałem żeby zaznać swojej zemsty. Musisz wiedzieć, że... ja...
— Że co? — ponagliłem go.
Westchnął ciężko.
— Czasem musiałem blefować. Nigdy bym nie skrzywdził ciebie, Loringa ani nawet tej jego Elise. Po prostu założyłem, że nigdy nie wiadomo, kto słucha i nie wychodziłem ze swojej roli.
Te słowa sprawiły, że nieuchronnie pomyślałem o czymś jeszcze.
— A jak się czuje Morgan?
Od razu cały się spiął.
Nawet nie musiał mówić, że coś było na rzeczy.
I tak wiedziałem.
— Dobrze. Będziemy mieć syna.
I to był moment, kiedy moja irytacja wraz ze złością ustąpiły miejsca tym pozostałym emocjom, które czaiły się pod powierzchnią. Narodziny dziecka zawsze były czymś wyjątkowym. Musiały być takie szczególnie dla Stephena, a doskonale wiedziałem, że zawsze pragnął rodziny. Niestety z jakiegoś powodu próbował wszystkim wmówić coś innego. Kto wie, może po prostu jego ojciec go to tego zmusił. W każdym razie to był pierwszy raz od czasu, kiedy opowiedział mi o Georgii, gdy widziałem go tak spiętego. Dosłownie jakby połknął metalowy pręt.
CZYTASZ
Wierny stróż (LA Tales #3)
RomanceKnox pokochał swoją żonę w momencie, gdy pierwszy raz ich oczy zetknęły się na tłocznym korytarzu w UCLA. Gdy po ukończeniu studiów wstąpił do wojska, miał naprawdę solidny plan na przyszłość. Parę lat służby dla odłożenia pieniędzy, a później powró...