Rozdział 4

823 115 20
                                    


Sierra 🏔

Nie lubiłam piątków.

No dobra, wiedziałam, że to brzmiało okropnie, ale koniec tygodnia zawsze przynosił ze sobą ponure myśli, a od tych wolałam trzymać się z daleka. Zazwyczaj wykorzystywałam ten czas na nadrobienie zaległości z dodatkowych kursów, które robiłam, jednak głównie poświęcałam te dni Cheyenne. Moja córeczka potrafiła rozświetlić nawet najbardziej pochmurne chwile swoim śmiechem i optymizmem. Miałam tylko nadzieję, że nigdy nie straci żadnej z tych dwóch rzeczy.

— Mamusiu, ktoś przyjechał!

— Już idę, słońce — odkrzyknęłam pospiesznie.

Kiedy zerknęłam na zegarek, mogłam tylko westchnąć ze zgrozą.

Niewiele brakowało do tego, żebym zawaliła cały nasz poranny grafik. Oczywiście nie zdążyłam zjeść śniadania, a gdy siłowałam się od paskiem ze spodni, prawie straciłam równowagę. Miałam solidny zamiar zjeść resztki po Chey. Mała uwielbiała tosty w kształcie misiów, a ja, cóż, dostawałam resztki z tych uroczych wycinanek.

— Mamoooooo?

O mało nie przewróciłam się o pluszowego jednorożca, gdy wpadłam do kuchni.

Mała siedziała przy wyspie kuchennej i zajadała swoje śniadanie, kołysząc nogami w rytm melodii, którą sobie nuciła. Kręcone ciemne włosy tego dnia miała rozpuszczone. Zwykle namawiałam ją na jakieś upięcie, bo potrafiła wrócić z gumą wlepioną w te piękne sprężynki, ale nic na siłę. Uwielbiałam ją w lokach, bo wtedy przypominała swojego ojca bardziej, niż w jakichkolwiek innych okolicznościach. Tak łatwo było przypomnieć sobie, jak miękkie były jego poskręcane włosy, kiedy wtykałam w nie dłonie i badałam ich fakturę tak inną, od mojej własnej fryzury.

Miała też jego błękitne oczy.

Jasne, w sztucznym oświetleniu wręcz porażająco piękne.

Na tym jednak podobieństwa się kończyły, bo tam, gdzie Knox miał swoje słabości, Cheyenne błyszczała. I to było coś, co zaskoczyło nas naprawdę mocno. Kto by się spodziewał, że z połączenia dwójki introwertyków powstanie mała dziewczynka, która zaprzyjaźni się w każdym miejscu, do którego pójdzie? Cóż, na pewno nie ja. Nie, żebym narzekała, bo naprawdę to uwielbiałam.

— Zamyśliłaś się? — spytała mnie rezolutnie.

Cóż, nawet pięciolatka już widziała, że to chyba nie był mój dzień.

— Tak, przepraszam kochanie — odparłam i pocałowałam ją w czoło. — Czemu mnie wołałaś?

— Podasz mi kakao?

Stało dwa metry dalej na blacie kuchennym.

Normalnie pewnie zorganizowałabym wykład o tym, że spokojnie mogła wstać po kubek sama, ale w ostatniej chwili ugryzłam się w język. Miewałam wyrzuty sumienia o wszystkie rzeczy, których nie mogłam jej zapewnić.

Dałam jej nieobecnego ojca.

Przyniesienie tego przesłodzonego czekoladowego napoju było minimum z minimum, które mogłam zrobić. Zrobiłam to szybko, a gdy odwróciłam się żeby pobiec po gazetę, która pewnie już leżała na podjeździe w foliowym worku, przypadkiem nadepnęłam na klocek lego.

Mały, złośliwy element, który miał tak ostre krawędzie, że na krótką chwilę zobaczyłam gwiazdy. Kiedy ten plastikowy kant wbijał się w piętę, zmięłam w ustach przekleństwo. Nie zdołałam za to opanować dramatycznego jęknięcia.

Wierny stróż (LA Tales #3)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz