Rozdział 5

850 102 5
                                    

Sierra 🏔

Stwierdzić, że widok Knoxa wyprowadził mnie z równowagi, to było jak nie powiedzieć nic.

Dla całego świata mogłam wyglądać jak oaza spokoju, ale wewnątrz mnie szalała prawdziwa burza, której nic nie mogło powstrzymać. Wpatrywałam się gniewnie w ponury widok za oknem, pełen jesiennych chmur i mgły. Nędzne sześć stopni Celsjusza w połączeniu z opadami ostrego deszczu w niczym nie przypominały ponad dwudziestu stopni z Los Angeles. Tak, wciąż miałam w telefonie ustawione tamto miasto.

Tak, nie mogłam się zebrać na to, żeby w końcu przełączyć swoje położenie na Omaha w Nebrasce. Teoretycznie. W praktyce nie bardzo paliłam się do przyznania przed samą sobą, że nie zanosiło się na rychłą przeprowadzkę. Cóż, w nowych okolicznościach może należało ją przynajmniej rozważyć. W końcu istniała szansa, że Knoxie nie znalazłby nas na księżycu.

Chociaż nie.

Tam też pewnie by się dostał, a potem znowu wciągnąłby nas na jakąś rakietę powrotną, podskakując w białym kombinezonie z przyczepioną flagą.

— Powiesz w końcu, co się stało? — mruknął Trent, rzucając mi sugestywne spojrzenie z drugiej strony współdzielonego biurka.

Naprawdę chciałam, tylko jak na ironię, wszystkie słowa więzły mi w gardle. To nie był dobry znak.

— Nic wielkiego.

— Nic wielkiego — powtórzył sceptycznie z wyraźną nutą irytacji. — Więc mam uwierzyć, że to właśnie przez jakiś drobiazg odwołałaś podwózkę, nasze spotkanie, a teraz z tego samego powodu zszyłaś dokumenty z blatem?

— Co, jakim... — spuściłam wzrok i warknęłam wściekle. — Cholera. Cholera!

Faktycznie, myśli pochłonęły mnie tak mocno, że na moment straciłam kontakt z rzeczywistością. Dwie solidne biurowe zszywki lśniły jasno w pliku kartek i w tym nieszczęsnym plastikowym materiale, który miał imitować jasne drewno. Były nieruchome. Wbite w powierzchnię z takim impetem, że nawet ja przez chwilę byłam pod wrażeniem. Kto by pomyślał, że miałam w sobie tyle krzepy.

— Sia...

— Nie chcę o tym rozmawiać.

Ironiczne było to, że w pewnym sensie chciałam zrzucić sobie z barków ten ciężar.

Kusiło mnie, żeby odepchnąć na krawędź biurka wszystkie dokumenty, bo nagle rozmowa z Trentem wydawała się nieziemsko przyjemną perspektywą. Tyle tylko, że to nie było uczciwe wobec mnie, a już szczególnie nie wobec niego. Nie, kiedy kiedy mój mąż siedział właśnie w naszym domu i robił bóg wie co.

Trent był dobrym przyjacielem i przystojnym mężczyzną.

Czarował swoim spojrzeniem czekoladowych oczu, a jego ciemnie kręcone włosy aż prosiły się, żeby odgarnąć mu je z czoła. W przeciwieństwie do Knoxa miał bardzo chłopięcą urodę. Może nawet wręcz niewinną, co czasem mogło człowieka zbić z tropu. Ubierał się elegancko, zawsze słuchał, co do niego mówiłam, a na dodatek chodził do wieczorowej szkoły, żeby zdobywać coraz to wyższe kwalifikacje. Niestety mimo wielkich chęci i szczerej intencji, nigdy nie budził we mnie tylu uczuć, co pewien skryty ponurak z błękitnymi tęczówkami i wojskową fryzurą.

Mimo to chciałam mu dać szansę na spotkaniu, które z oczywistych przyczyn nie mogło dojść do skutku. W takich momentach jak tamten, dopadały mnie wyrzuty sumienia, że w ogóle pomyślałam o wyjściu z innym facetem. Nie taką kobietą byłam. Nie miałam w zwyczaju spotykania się za czyimiś plecami, ale w ostatnich tygodniach po prostu straciłam nadzieję.

Wierny stróż (LA Tales #3)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz