Rozdział 2

843 108 6
                                    

Knox 🏔

Łatwo było zapomnieć, jak głośna bywała cisza, kiedy nie towarzyszyła nam zbyt często.

To była pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy po przebrnięciu przez kilkunastominutową dyskusję o głupotach z rodzicami Tate'a. To byli starsi ludzie, żyli raczej skromnie, a on był ich jedynym żyjącym dzieckiem, bo pierwszy synek zmarł na białaczkę wiele lat temu. Rzadko się wzruszałem, ale gdy stanęliśmy na ich progu, musiałem powstrzymywać gorące łzy, które zapiekły mnie w oczy.

Chociaż nie byliśmy już dłużej oficjalnie w armii, zachowaliśmy się tak, jak zwykle robiono. Oddaliśmy im flagę, nieśmiertelnik i pudełko tych najbardziej osobistych rzeczy, z którymi zazwyczaj się nie rozstawał. Parę ubrań, zdjęcia, pamiątki. Obiektywnie nieistotne małe bzdury, a jednak tak wartościowe dla jego rodziców, którzy chcieli się trzymać wspomnień o swoim synu. Żadne słowa nie mogły oddać tego, jak bardzo było nam przykro, lecz próbowaliśmy.

Stephen mówił.

Ja po prostu stałem i próbowałem być twardy, chociaż okoliczności naprawdę łamały mi serce. Też miałem rodziców w tym wieku. Tak łatwo mi było wyobrazić sobie, co czuliby, gdyby to na ich progu stanęło dwóch mężczyzn z urną i ze wszystkim, co ze mnie zostało. Oboje próbowali być dzielni. Chyba tylko dzięki temu wszyscy jakoś się trzymaliśmy. Nadal jednak doskwierało mi potworne poczucie winy. Przez nie miałem ochotę zerwać się na równe nogi, a później wybiec stamtąd jak najszybciej.

Nawet tykanie zegara nagle stało się głośne niczym młot pneumatyczny.

— Wplątaliście się w coś niebezpiecznego, prawda? — spytał jego ojciec.

To był pierwszy raz od dobrych dziesięciu minut, gdy się odezwał.

— Niestety — odparłem, uprzedzając Stephena. — Niestety nie mogę wdawać się w szczegóły.

— Rozumiem. — Dłoń mu drżała, gdy sięgnął po nieśmiertelnik, a później go ścisnął. — Domyślaliśmy się, że coś jest na rzeczy. Pewnie mówił wam, że dostaliśmy kilka listów z pogróżkami.

— Wiemy o tym. Nasze rodziny też je dostały.

Nie drążył.

Nie pytał.

W tych niesamowicie smutnych oczach miał wypisane wszystko, co czuł. I, cholera, tak łatwo było mi sympatyzować z jego bólem, bo sam byłem ojcem. Może nie pojmowałem skali tego smutku, ale mogłem go sobie choć trochę wyobrazić. Gdyby ktoś skrzywdził moją Cheyenne albo Sierrę, pewnie podpaliłbym cały świat, a na koniec do nich dołączył.

Ale nie mówiłem tego.

Nagle każde słowa pocieszenia wydawały się dziwnie nie na miejscu.

— Ty jesteś Stephen?

Widziałem, jak oczy bliźniacze do tych, które miał Tate, zawiesiły się na mężczyźnie obok mnie. Steph w odpowiedzi tylko kiwnął głową. Czułem, jak nagle się spiął, jakby dosłownie czekał na jakąś agresję, ale nic takiego nie nadeszło. Starszy mężczyzna po prostu patrzył, a na jego pomarszczonej twarzy pojawiła się emocja, której nie byłem w stanie rozszyfrować.

— Mój syn zawsze mówił o tobie w superlatywach.

Czułem, jak znów się spiął.

Och, Cox, nie pękaj.

— On po prostu... on jest... cholera, był... ja...

Obróciłem się i położyłem przyjacielowi dłoń na ramieniu.

Wierny stróż (LA Tales #3)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz