Rozdział 7

847 51 137
                                    

Siódma rano, poniedziałek.

Przecieram niechętnie zaspane oczy, a z moich ust mimowolnie wydobywa się głośne ziewnięcie.

Unoszę się do pozycji siedzącej, jednak przez dłuższą chwilę nie robię nic więcej niż ślepe patrzenie się na ciemne drzwi.

Może to nie pora na przemyślenia, bo za nie całą godzinę mam zjawić się w szkole, i jak jakieś dziecko wycinać z papieru bałwanki i dekorować nimi salę gimnastyczną, ale czuję, że mój i tak komfortowy pokój potrzebuje jeszcze większego zastrzyku swobody.
Między innymi, marzą mi się czarne ściany przyzdobione starymi płytami i ulotkami, do tego jakiś czarny dywan i lepsze biórko, jednak nie sądze że wydawanie sporych pieniedzy coś da, w szczególności, że przecież i tak niedługo zamierzam się z tąd wyprowadzić, może nie tak zaraz, ale napewno ulotnie się z tąd w okolicach września.
Jak ma razie muszę wytrwać ostatnią klase liceum.

Wstaję na proste nogi, a zimno z podłogi odrazu przechodzi przez moje ciało.

Sięgam do małej szafki nocnej, i z pomiędzy tony lekarstw wygrzebuje z niej parę czarnych skarpet, i odrazu je nakładam.

Nie mam potrzeby brania ze sobą książek, bo dzisiaj i tak jedyne co będe robić to durne ozdabianie sali gimnastycznej.

Sięgam po leżącą na krześle czarną koszulkę z małym nadrukiem płomyka na piersi, i nakładam również czarne luźne jeansy.

Chwytam szybko za telefon, klucze i słuchawki, a następnie opuszczam mieszkanie.

Piosenka lecąca właśnie z słuchawek odcina mnie od realnego świata, ale taki właśnie był zamysł głośnego słuchania starych piosenek, które idealnie trafiają w moje gusta.
Może nie dokładnie moje, ale własnie stare angielskie piosenki kojarzą mi się z kai'em, z jego stylem bycia, bądź poprostu nim.
Czasami myślenie o nim jest niezręczne, bo przecież nie ma pomiędzy nami nic więcej niż dobra przyjaźń, ale nie skłamałbym, gdybym powiedział że naprawdę lubię o nim myśleć.
Czasami nawet myśle sobię co było by, gdyby on i ja, bylibyśmy parą.
Wiem że, myślenie o nim w ten sposób jest nie właściwe, bo przecież szatyn wcale mi się nie podoba, a ja staram się odpychać takie myśli na samo dno głębokiej rzeczywistości, ale co jeśli gdzieś pod dnem, jest kolejne dno, w którym jest to całkowicie normalne.

Przychodzace powiadomienie, wyrywa mnie ze stanu zamyślenia, a ja automatycznie spoglądam na ekran mojego telefonu.

To tylko snapchat.
Aplikacja z której powiadomień nie odbieram od prawie sześciu miesięcy.
W końcu po co mam patrzeć na bawiących się róziweśników, kiedy sam jedyne co robie to spanie, oglądnaie bajek, chodzenie do szkoły i spotykanie się z jedynymi przyjaciółmi.

Wkońcu docieram pod szkołę, a gardzący wzrok woźnej, na moje nie zmienione buty, wita mnie na wejściu na szkolny korytarz.
Idę prosto w kierunku sali gimnastycznej, a gdy tam docieram, moim oczom ukazuje się widok, jakiego szczerze potrzebowałe.
Część nastolatków pochłonięta jest monotonnym wycinaniem ozdób z kolorowego papieru, natomiast druga, rozstawianiem ogromnej choinki na samym środku dużego pomieszczenia.
Również nauczyciele który obecnie powinni mieć z nami lekcje, zawieszaja kolorowe lampki, i dla otuchy włączają nam świąteczne piosenki.
Wszystkie te rzeczy, tworzą przepiękną świąteczną atmosferę, która momentalnie otula moje serce schłodzone serce.

W moich oczach migały różnorodne światełka, a zapach sztucznej choinki uderzał niechybnie w moje nozdrza.

Nagle poczułem nagły ból rozchodzący się po moich plecach.

To był Kai.
Kai który właśnie uderzył mnie z otwartej pięści gdzieś na górnej stronie pleców.

-Cześć.- prycham, po czym obdarowywuję go spojżeniem wypełnionym fizycznym bólem który spowodował szatyn.

Pełnia Możliwości | LavashippingOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz