Rozdział 6

806 46 115
                                    

-To sie nie liczy!- Warkną podpity Zane.

Razem z kaiem wybuchliśmy głosnym śmiechem.

-Stulcie japy!

Mój brzuch bolał coraz bardziej, jednak nie potrafiłem przesteć drwić z odpowiedzi Zane'a.

Gra w butelkę była dobrym pomysłem, jednak w ciągu jednej rundy zdążyliśmy pokłócić się aż siedem razy.

Wszytki alkochol został już wypity, wiec dalsza gra w butelke nie miała już żadnego sensu.
Głównie przez kaia, bo Zane ciagle dręczył go pytaniami o miłości.
Szczerze, zawsze postrzegałem kaia za twardziela, jednak wystarczy chociażby wspomnieć o miłości, a chłopak rozkleja się jak dziecko któremu upadła gałka lodów czekoladowych.

Mam ochotę zrobić coś głupiego, coś czego z rana będę żałował, jednak dobija trzecia rano, i właśnie o takiej porze mój mózg przestaje funkcjonować, a wszystko zdaje się nierealne.

Wkońcu wpadłem na pomysł.

Leniwie unosze się na proste nogi, jednak obraz przed oczami wiruje jak oszalały.
Otwieram zaprowane okno, i zeskrobuję z parapetu gęsty śnieg, a na samą nagłą styczność z zimnem, przechodzą mnie nieprzyjemne dreszcze.

Nie mija chwila, a przyjaciele obrywają chłodnymi kulkami śniegu.

-No cie chyba dupa boli.- Zmarszczył swoje poirytowane brwi.

Kręce przecząco głową.

Na twarzy szatyna wyłonił się chamski usmieszek.
Kai wyszeptał coś do ucha Zane'a, a ja czekałem tylko na najgorsze.

Chłopcy wstali, i skineli do siebie głowami na znak.
Zane złapał mnie za ręce tak, by uniemożliwić mi ucieczkę, natomiast kai zgarnął z parapetu reszte pokruszonego lodu, i wysmarował mi nim twarz.

Nawet nie chce myśleć, ile zarazków w tym momencie krąży po mojej twarzy.

Spoglądam gniewnie na chłopaków.
Zane powstrzymuje się od głośnego śmiechu, jednak Kai w tym czasie błądzi niepewnym wzrokiem po ścianach mojego pokoju.

Dlaczego jest taki dziecinny?
Dlaczego nie potrafi spojżeć mi w oczy?

Chciałbym wiedzieć co kryje się pod warstwą mocno na żelowanych włosów, w środku jego umysłu.
Co jeśli siedzi tam samotny mały chłopczyk który również zmaga się z wszystkimi problemami, z którymi kai co raz żali się gdy po jego ciele krąży spora dawka alkocholu.

-Szybkie pytanie. Poszedłby ktoś ze mną kupić garnitur na ten wigilijny wymysł naszej szkoły?- Pyta nagle Kai.

-Ja odpadam, jutro niedziela więc wszystko będzie pozamykane, a w poniedziałek przez cały dzień będziemy ogarniali ozdoby i inne takie- Odpowiada Zane na co Kai tylko wzdycha z wyczuwalnym dla ucha zrezygnowaniem.

Nie wiem czy bal jest powodem do ekscytacji i galowego ubioru, ale mimo to wcale nie czuję, że powinienem sie cieszyć. Ba, na samą myśl o ponad trzygodzinnym wpatrywaniu się w tańczącego razem z Nyą - Jaya, chce mi się krzyczeć tak głośno jak tylko potrfię.

-Mogę pójść z tobą we wtorek, oczywiście jeśli chcesz.-Proponuję.

Za równe cztery dni, będzie bal, a ja dalej nie potrafię czerpać z tego faktu radości.
Dalej boli mnie fakt, że będę zmuszony patrzeć na moich byłych kumpli, którzy nigdy nie potrafili pojąć mojego stylu bycia, którzy kazali mi spierdalać kiedy potrzbeowałem ich pomocy.
Jednak Kai i Zane zawsze byli przy mnie, nigdy nie musiłem prosić ich o wsparcie i o samą obecność, bo zawsze robili wszystko żebym tylko się uśmiechną.
Nigdy nie musiałem wciagać przy nich brzucha, bądź zakrywać moich żółtawych zębów.
Nigdy nie musiałem prosić ich o bycie przy mnie.

Pełnia Możliwości | LavashippingOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz