Rozdział 8

531 81 10
                                    



Nie zamierzałem być ofiarą, nie zamierzałem leżeć grzecznie w tym bagażniku związany jak precelek.

No chyba ich popierdoliło.

Czułem jak furia rozsadza mnie od środka. Byłem przerażony, to fakt. Ale ta silna emocja, dezorientacja pomieszana ze złością na to, że jestem ofiara tej sytuacji, wybuchła.

A jak sobie nie radzę z emocjami i uczuciami, to wpadam w furię. Nie kontroluje złości.

A wtedy źle się dzieje.

Robiłem wszystko by się wydostać, szarpałem się, wierciłem. Raniłem sobie skórę, ale wszystko tak, by nie zwracać na siebie bardzo uwagi i nie domyślili się, że próbuję się wydostać.

Zatrzymali się, chyba na fajkę, bo poczułem jak samochód się zatrzymuje. Wsłuchiwałem się jak wychodzą, a po chwili do moich nozdrzy doszedł dym tytoniowy i poczułem jak jeden z nich siada na maskę bagażnika.

– ...księzniczka Węża – rechotał, a ja doskonale go słyszałem.

Myślą że jestem nieprzytomny, czy nie słyszę? A może mają to kompletnie gdzieś.

– A może by się z nim pobawić? – zasugerował drugi, bardziej głęboki głos.

– No co ty – prychnął ten pierwszy – Dyrektor dał zlecenie, lepiej niech on decyduje co później. Ale może po fakcie da nam go?

Słyszałem jak oddech mi się urywa. Zaraz wybuchnę.

– Myślisz, że będzie jeszcze żył?

– Chuj go wie. Ale ładny jest, może go odkupie jak się da?

Oni się świetnie bawili, pomyślałem ledwie trzeźwo, wściekł. Chcą mnie zgwałcić? O to im chodzi? Niech tylko spróbują, wyrwę im obu chuje.

I byłem tego pewny, zwłaszcza, że zdołałem rozluźnić węzeł na nadgarstkach i byłem gotowy zatłuc ich na śmierć.

Niech tylko się rozwiążę, myślałem, niech tylko otworzą bagażnik.

I wtedy są martwi. Skończeni.

Po wypaleniu fajki ruszyli w ponowną drogę, a ja byłem pewny że to jakaś polna, dzika droga, przez wyboje jakie były podczas jazdy.

Oczywiście czas dla mnie nie istniał, nie miałem pojęcia ile czasu minęło od mojego porwania, ale chyba dużo, bo furia rosła i rosła, zżerając mnie od środka.

Zdołałem rozwiązać sobie ręce. Było to czasochłonne, bolesne, ale możliwe. Jak wrócę do domu, to podziękuje jednak Polowi za ten survival jaki dał nam w dzieciństwie. Twierdząc, że kiedyś nam się to przyda.

To przerażające, ale miał rację. Dobrze że nie posłuchał mamy, by dać nam spokój i pobawił się z nami piłką, a nie scyzorykiem.

Poczułem jak zwalniamy, dlatego w nerwach dobrałem się do węzła na kostkach. Ten węzeł był dla mnie najtrudniejszy, w porównaniu z kneblami na twarzy, ten był jak orzech do zgryzienia.

W końcu byłem wolny, a samochód ponownie stanął.

Wsłuchiwałem się w przestrzeń. Słyszałem jak wyłączają silnik, jak wychodzą z auta i zamykają drzwi. Nawet byłem w stanie usłyszeć ich kroki kierowane w moją stronę.

Czekałem w ciemności, będąc drapieżnikiem, a to oni moją ofiarą. Wstrzymałem oddech, słysząc ich śmiech przy bagażniku.

Jeszcze sekunda.

W końcu bagażnik się otworzył, a ja nie przejmując się, że łzy napłynęły mi do oczu przez nagły atak ostrego światła, wystrzeliłem do przodu. Zaatakowałem go prawym sierpowym z całej siły, tak że pierwszy z porywaczy upadł. Wyskoczyłem szybko z bagażnika, kierując złość na drugiego z nich. Był brunetem o krzywym nosie. Zdołał tylko sięgnąć do kieszeni, gdzie miał broń. To było tyle.

Powaliłem go na ziemie. Był niższy, szczuplejszy. Bardzo łatwy na moją ofiarę. Usiadłem na nim, zaczynając go nawalać. Nie miał nawet szansy się obronić. Ale nie był tylko jedną moją ofiarą, dlatego nie mogłem całej furii wyładować na nim.

Miałem jeszcze jego kolegę. Z złośliwością satysfakcją widziałem jak czuł dezorientację przez uderzenie, identyczną jaką ja czułem po tym jak przyłożył mi kijem.

Karma skurwysynu.

Nie martwiłem się tym drugim, zostawiłem go jęczącego na ziemi, skupiając sie na tym pierwszym, który wyciągnął w moją stronę broń.

Miałem ochotę się zaśmiać. Nawet nie odbezpieczył broni, dlatego z łatwością go powaliłem na ziemie, odrzucając broń na bok.

W takich sytuacjach nie miałem hamulców. Z reguły sam się powstrzymywałem, próbowałem się otrzeźwić, zapanować nad sobą. Ale teraz było inaczej. Nigdy nie czułem takiego przerażenia.

Chcieli mnie skrzywdzić, mówili o gwałcie, porwali mnie i wywieźli niewiadomo gdzie, niewiadomo po co. Bałem się, a na strach reagowałem atakiem, którego nie mogłem powstrzymać.

Dlatego biłem moich napastników i porywaczy bez opamiętania.

Przez myśl przeszła mi nawet możliwość skręcenia mu karku, ale dzięki Bogu zostałem powstrzymany. Wyrwany z tego chorego transu.

Ktoś wystrzelił z pistoletu, a ja natychmiast puściłem mężczyznę. Błyskawicznie spojrzałem w prawą stronę.

Dopiero teraz dotarło do mnie gdzie byłem. Uświadomiłem sobie gdzie mnie wywieźli. To był jakiś hangar. Opuszczona hala produkcyjna. Jeszcze w powietrzu można było wyczuć brudny metal i benzynę.

Dostrzegłem Dyrektora schodzącego z metalowych schodów, kiedy kiedyś na wyższym piętrze znajdowały się biura kierowników produkcji.

Stał i przyglądał mi się z wystawioną dłonią w górę. Pistolet jaki trzymał był skierowany w wysoki sufit, to pewnie tam wystrzelił by zwrócić na siebie moją uwagę.

– Och, jesteś całkiem niezły – rzucił arogancko, opuszczając rękę i kierując kroki w moją stronę. – Zwerbowałbym cię, gdyby twoje dni nie były policzone.

Sięgnąłem po nóż, który przymocowany był do paska leżącego i nieprzytomnego porywacza. Chciałem się bronić, nie było szans bym nie wyszedł stąd żywy. Diana tego nie przeżyje, mama tego nie zdzierży, wujkom odbije. Nigdy nie zobaczę już Ariela, nie pogodzę się z nim...

Nie było szans bym tutaj zginął.

– Spokojnie, poczekamy jeszcze chwilę na twojego chłoptasia i wtedy zobaczymy, czy wyjdziesz stąd żywy. – Wystawił w moja stronę pistolet. – Choć nie wiem, z chęcią jeszcze wpieprzałbym w to twojego ojca.

Stał za daleko bym go obezwładnił. Zdąży strzelić jak się ruszę.

– Odrzuć to i bądź grzeczny. Współpracuj, a nie strzelę ci w stopę. Możemy się dogadać – dodał surowym, nieznoszącym sprzeciwu głosem.

Nie widziałem dla siebie wyjścia. Postanowiłem współpracować i poczekać na Ariela. Jak wyjdziemy stąd cało, to go zabiję.  


Doberman 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz