Rozdział 24

483 67 7
                                    

Cóż, mój pokój już nie był moim pokojem. A właściwie resztkami – tym, co było kiedyś moje.

Chyba tylko materac pozostał w całości. W końcu na czymś musiałem leżeć i się nad sobą użalać.

Kiedy już się wyżyłem i zniszczyłem wszystko co się dało, poczułem się pusty, choć wręcz przerażająco spokojny.

Aż niedobrze mi się zrobiło. Wolałbym już być wściekły. To mnie przynajmniej napędzało, dawało sens życia, by coś zepsuć.

A teraz?

Nawet oddychać mi się nie chciało. Było to dla mnie niesamowicie trudnym zadaniem.

Ale w tym wszystkim nawet nie chodziło o moją rodzinę, o zamknięcie mnie w domu, o zakaz bycia z ukochanym.

Najgorsze w tym wszystkim było to, że to sam Ariel wszystko niszczył.

Odrzucał mnie, źle traktował, nie było go przy mnie. A przede wszystkim...

Nie odbierał ode mnie. Teraz, kiedy naprawdę powinien.

W końcu rodzice, Al... Tak, w szczególności on, będą chcieli mnie odseparować. Na szczęście komórki wujek nie zdążył mi zabrać.

Chciałem powiedzieć Arielowi, co się dzieje, usłyszeć jego głos, mieć pewność, że jeszcze mnie kocha mimo ciężkich chwil, ale...

Ale nie odbierał.

Czułem się po tym jeszcze bardziej żałośnie. Naprawdę czułem się porzucony.

Leżałem skulony na jeszcze całym materacu, pod kołdrą – jak dziecko bojące się potwora pod łóżkiem.

Czy to naprawdę, naprawdę koniec?

A do tego wszystkiego świadoma obecność wujka Ala, bardziej mnie dobijała i sprawiała niekomfortowe uczucie.

Mógł mnie zostawić samego. Dał mi się wyżyć na martwych przedmiotach, ale mógł też zostawić mnie samego z moimi żałosnymi myślami.

Milczał, przynajmniej tyle.

Leżałem cicho, czując łzy na policzkach, dusząc się we własnym oddechu.

Może się uduszę?

Nie. Miałem wrażenie, że leżę tu wieczność, czułem palącą obecność wujka. Powinienem przynajmniej wziąć oddech i zobaczyć, co robi Al.

Wysunąłem nos spod kołdry i natychmiast chłodne powietrze orzeźwiło mi twarz i płuca.

Rozejrzałem się i dopiero po chwili, kiedy wzrok mi się wyostrzył, dostrzegłem Ala na wózku. Był zaraz przy oknie i patrzył na błyszczącą wodę i zieloną linię lasu, którą było widać z mojego okna.

Wyglądał jak kamienny posąg. Nie poruszał się w ogóle, jakby nawet nie oddychał. Zamarł w jednej pozycji i nasłuchiwał. Wiedział, że się poruszyłem, ale nie spojrzał na mnie od razu. Może dawał mi czas, bym się mu przyjrzał i zdecydował, czy chcę się do niego odezwać.

Jednak ja nie potrafiłem. Zapomniałem, w jaki sposób się mówi, gardło było zbyt ściśnięte.

W końcu, kiedy zrozumiał, że nadal na niego patrzę i nie zamierzam wracać do swojego kokonu, odwrócił się i spojrzał na mnie twardo. Jednak jego spojrzenie szybko złagodniało, chyba widząc moje czerwone policzki i zeszklone oczy.

Poruszyłem się, ale nie uciekłem.

Byłem nawet trzeźwo ciekawy, ile mogło minąć czasu.

– Na początek musisz wiedzieć, że bardzo cię kochamy – powiedział łagodnie i cicho wujek.

Doberman 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz