Rozdział 22

539 84 24
                                    



Natychmiast zrozumiałem sens sytuacji. Niemal mnie sparaliżowało. Jednak mimo to postanowiłem przeciągnąć czas katastrofy.

– Nie rozumiem – powiedziałem, wiedząc, że głos mi drży.

Wiedziałem, że mi nie wierzą. A zwłaszcza mama. Wyglądała, jakby była bardziej w furii niż zmartwiona moim związkiem.

– Leon – kontynuował Al – my wszystko wiemy.

Poczułem, jak kulę się w sobie. Jak to do diabła wszystko wiedzą?! Niby skąd?!

Zerknąłem na Dianę, ale wydawała się tak samo zdziwiona jak ja. Nie zwierzałem się jej z moich największych problemów. To nie mogła być ona.

Więc kto?

I nagle, jakbym dostał olśnienia. Przecież ostatnio, jedyna osoba, która aż tak mogła namieszać i się wtrącić...

– Twój przyjaciel do nas zadzwonił.

To dlatego wziął moją komórkę. Do on wszystko wyolbrzymił i przekazał moim nadopiekuńczym rodzicom. To koniec. Wiedziałem, że tego nie zostawią, wiedziałem, że nie dadzą mi już normalnie żyć. Wiedziałem, że nie zobaczę już Ariela.

Byłem o tym święcie przekonany.

Nie mogłem przetrzymać spojrzenia Ala, dlatego spojrzałem na mamę, ale ona miała jeszcze gorsze spojrzenie. Zero wyrozumiałości, tak jakbyśmy byli wszyscy w sądzie. Tylko Pol wydawał się mieć resztki empatii, współczucia. Był niemal zagubiony w tej sytuacji.

Dlatego właśnie skupiłem wzrok na nim, mimo że nic nie mówił.

– Wszystko jest w porządku – powiedziałem, z całych sił starając się brzmieć przekonująco.

Ale doszło do mnie, że sam sobie nie wierzyłem. Wcale nie było w porządku. Nie.

Ale... jeśli przyznam, że nie jest dobrze, to stracę nadzieję na ponowne ujrzenie Ariela. Doszczętnie, a to mnie zabije.

Zamknąłem oczy na dwie sekundy dłużej niż mrugnięcie. Pragnąłem zniknąć. Albo nie, obudzić się w ramionach Ariela sprzed dwóch miesięcy, kiedy wszystko było jeszcze cudowne.

– Leon – powiedział dobitnie Al, przywołując moją całkowitą uwagę. Miałem wrażenie, że czyta mi w myślach. – Nie.

I wtedy naprawdę poczułem, że umieram. A nadzieje, która pozwalała mi oddychać, usychała jak róża bez wody.

– Ale ja go kocham – powiedziałem, czując szloch w gardle i jak szklą mi się oczy.

Byłem bliski wybuchu płaczu.

Nawet mama się złamała, niemal widziałem, jak jej przykro i poruszyła się, jakby chciała mnie przytulić.

Tylko Aleks stał się potworem, który nie miał krzty litości i miłości do mnie. A przecież to on był mi najbliższy z całej rodziny.

– To nie ma najmniejszego znaczenia w aktualnej sytuacji – powiedział niewzruszony.

Jak może tak mówić, jak może się tak wtrącać w moje życie. Dlatego właśnie bezmyślnie wyrzuciłem z siebie:

– Nienawidzę cię.

Niemal to wyszlochałem, wstając gwałtownie, co spowodowało przewrócenie krzesła.

Może to słowo było za dużo. Nie czułem czystej nienawiści do wuja, bardziej zdradę i ogromny smutek pomieszany z rosnącym gniewem. Chciałem go zranić, zobaczyć w jego twarzy emocje. Jednak on był przerażająco nieugięty. Moje słowa w ogóle nie zrobiły na nim wrażenia.

– Proszę bardzo – odpowiedział chłodno. – Nie pozwolę ci sobie zniszczyć życia przez jakiegoś chłopaka, Leon. Nie myślisz racjonalnie, dlatego my będziemy myśleć za ciebie.

Zagryzłem mocno wewnętrzną część policzka, czując, jak ta okropna furia przejmuje nade mną kontrolę. Zaraz wybuchnę, a w zaistniałych okolicznościach wielkim zaskoczeniem nie byłoby, gdybym po prostu rzucił się na wujka.

– NIENAWIDZĘ CIĘ! – powtórzyłem już z większą mocą i jeszcze większym wewnętrznym przekonaniem.

Nie chcąc być dłużej w pobliżu niego, odwróciłem się na pięcie i uciekłem na piętro, gdzie znajdował się mój pokój.

Jeszcze nie wiedziałem, że popełniłem największy błąd, który przesądził sprawę nad tym, że więcej nie ujrzę Warszawy na swoje oczy.

Powinienem uciec przez drzwi frontowe, zanim zamknęli mnie całkowicie w czterech ścianach.



Aleksander.

Apollo to jednak ciepła buła. Tak się napalił, by zabrać Leosia z tego toksycznego środowiska, taki był nabuzowany, by skonfrontować się z tym całym Arielem. A teraz? Wyglądał, jakby miał się rozpłakać i dać wszystko czego zażąda Leon.

Stan mojego dziecka złamał nawet jego żelazną matkę, która jak się dowiedziała, co się dzieje z jej dzieckiem, była wściekła i gotowa postawić przed sądem wszystkich, których się dało.

Teraz chyba chciała iść i go przytulić.

Ale nie mogliśmy tak działać. Ja doskonale wiedziałem, jak to musi teraz wyglądać, by wyjść na prostą. A w każdym razie miałem na to nadzieję i wiarę.

– Zamknij drzwi – rozkazałem, kierując to głównie do Apollo.

Spojrzał na mnie szczerze zaskoczony.

– Co? Chcesz go zamknąć...

Naprawdę się na niego zirytowałem. A po co kazałem mu wykręcić klamki w oknach Leona? Na co kazałem mu wynieść wszystkie ostre przyrządy? Czy mój mąż naprawdę jest taki głupi? Naprawdę muszę mu mówić wszystko jak krowie na rowie?

– Zamknij drzwi od jego pokoju, Apollo, ogłuchłeś? – wysyczałem. – Nie pozwolę, by Leon przeżył to co ja w młodości. Może go kochać, może on go kochać, ale nie zmieni to faktu, że relacje jest niezdrowa. Nie pozwolę, by moje dziecko przeszło przez coś takiego, co by go zniszczyło. Może mnie znienawidzić, mam to gdzieś, ale wiem, że to będzie dla niego lepsze.

Apollo nie odpowiedział.

– A poza tym zamkniesz mnie z nim w środku. Dzieciak może sobie coś zrobić.

– Chyba dramatyzujecie – wtrąciła się w końcu Diana.

Wystarczyło moje spojrzenie, by pożałowała swoich słów.

Nie, ja nie przesadzałem. Ja wiedziałem, jak to naprawdę jest być w sytuacji, w której znalazł się Leoś.

Trzeba było zapobiec tragedii.

Apollo wstał, a ja odjechałem od stołu, chcąc iść za nim i przejąć inicjatywę.

– Zadzwonię do tego całego Tomka – skwitowała Magda, chyba chcąc się czymś zająć i porozmawiać z kimś w temacie.

To właśnie od tego chłopaka o wszystkim się dowiedzieliśmy. Chyba bóg go zesłał na Leona, uchronił moje dziecko przed gorszymi rzeczami niż tylko złamane serce, z tego co zrozumiałem z jego relacji, gdy do mnie zadzwonił. Wszystko mi powiedział, wszystko co wiedział i zaobserwował. A był dobrym obserwatorem, naprawdę. Widział, jak marnieje w oczach. Byłem mu niemal dozgonnie wdzięczny, że się wtrącił i prosił o interwencję.

„Nie obchodzi, czy mnie znienawidzi, dopóki jest bezpieczny i wszystko będzie dobrze".

Te słowa naprawdę zrobiły na mnie wrażenie.

Podeszliśmy do schodów, by dostać się na piętro, ale Apollo znów złapały wątpliwości:

– Nie poszło to trochę za daleko? – zapytał niepewnie, zaczepiając mnie do windy, która umożliwiała mi wejście na piętro.

– Nigdy nie byłeś w tak toksycznej relacji, Apollo. Nie masz pojęcia, do czego teraz jest zdolny Leon, nie masz bladego pojęcia. Może sobie nie tylko zniszczyć przyszłość, ale i stracić życie. To poszło za daleko.

O wiele za daleko. Pragnąłem tylko jednego dla moich dzieci, spokoju i szczęścia. Nie pozwolę, by jedno z moich dzieci choćby liznęło to, co ja w przeszłości.

Doberman 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz