Rozdział 11

574 79 15
                                    



Myślałem tylko o tym że chcę być w domu, zobaczyć siostrę. Porwany zostałem nad ranem, teraz dochodziły późne godziny po południowe. Miałem wyjść tylko oddać portfel, na zakupy.

Nie było mnie parę godzin, na pewno zauważyła i się niepokoi.

Skupiałem się na oddechu całą drogę. Taka prozaiczna czynność, a sprawiała mi największą trudność.

Nie wiedziałem co się ze mną działo. Ja wiedziałem że moja psychika jest delikatna, że wszystkie emocje są u mnie skrajne, że odczuwam je podwójnie i nie potrafię ich przetrawić w sobie, dlatego często albo się chowają, albo wybuchają.

A teraz?

Teraz czułem się jakby się topił, powoli umierał.

To było straszne, a do tego Ariel szybko pędził i nie mógł mnie przytulić. A tak bardzo tego potrzebowałem.

– Chyba powinienem wziąć cię do szpitala – powiedział zaniepokojony, sięgając do mojej zakrwawionej dłoni, w końcu zraniłem się tym sznurem jak się wyswobodziłem. No i oczywiście pobiłem tych gości. W sumie już nie wiedziałem czyja to krew na moich dłoniach. Ich czy moja?

– Chcę do domu – powiedziałem tylko słabo.

Nie chciałem do szpitala. Nie chciałem by mnie rozdzielili i bym został sam. Nie przeżyłbym w samotności.

– Wiem, wiem – zapewnił, dotykając mojej szyi.

To było za mało. Potrzebowałem więcej dotyku, więcej czułości, więcej bezpieczeństwa. Tylko czekałem aż dotrzemy do domu.

Dotarliśmy pod mój blok niemalże po trzech godzinach jazdy. Chyba wywieźli mnie daleko za Warszawę. W sumie miałem już gdzieś gdzie. Chciałem schować się w łóżku.

Ariel pomógł mi wyjść z auta. Trzymał mnie mocno, a ja czułem się trochę lepiej jak objął mnie ramieniem i zaprowadził pod klatkę.

Weszliśmy do środka, a ja powoli naprawdę czułem się coraz lepiej. Już normalnie brałem powietrze do płuc. Wierzyłem, że wszystko będzie dobrze. Teraz, zaraz.

Moje wejście do klatki musiało dać znać w mieszkaniu, bo gdy pojawiłem się na swoim piętrze, drzwi do mojego mieszkania gwałtownie się otworzyły.

Mogłem jak już spodziewać się rozhisteryzowanej Diany, ale chyba wyprzedził ją Tomek, bo to on pojawił się u szczytu schodów.

– Leon! – krzyknął przerażony na całą klatkę.

Jego glos był mi miły, jego pojawienie się też było dla mnie miłe. Cieszyłem się, że cofnął się do mojego mieszkania i tutaj teraz jest.

Zbiegł do mnie gwałtownie i chyba chciał mnie objąć. Wiedział, że coś się stało, było pewnie po mnie widać. Jednak chyba takie ukazanie emocji nie pasowało Arielowi, bo gwałtownie mnie objął i szarpnął do tyłu, odsuwając mnie od Tomka.

Dopiero wtedy na siebie spojrzeli, a ja w życiu nie widziałem tak złego na kogoś Tomka. Przecież on każdego lubił i dla każdego był miły.

Jednak widziałem, że Ariel jest wyjątkiem.

Uniosłem spojrzenie na zazdrosne spojrzenie Ariela. To było urocze, ale to nie był właściwy czas na takie zachowanie. Naprawdę. Bliskość Tomka była da mnie uspokajająca tak jak jego. Czemu mi to odbierał?

– Co się stało? – zapytał. – Leon, dobrze się czujesz? – zapytał mnie łagodnie.

Nie.

– Tak – odpowiedział za mnie Ariel, zirytowanym głosem. – Nie spoufalaj się za bardzo.

Doberman 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz