Rozdział 9

512 78 17
                                    



Siedziałem przywiązany do jakiegoś dziwnego krzesła. Bardzo niewygodnego, tak na marginesie. Chyba było jakieś podłączone do prądu, bo bzyczało. Byłem przerażony. To krzesło, na którym siedziałem, przypominało mi trochę takie krzesło elektryczne, jakie używało się w formie kary śmierci w starych amerykańskich filmach.

Zabije Ariela, myślałem, próbując się nie rozpłakać. Nich już się tu pojawia i nas stąd wyciągnie.

Przede mną był stary drewniany stół, na którym były dwa pistolety. Ale nie takie zwykłe. Były podłączone jakimiś żyłkami do mojego krzesła.

Czułem się jak w jakimś pieprzonym horrorze.

Gryzłem mocno wargę, by się nie rozpłakać i by nie było widać, że jestem przestraszony jak dziecko. Najgorsze jednak było, że byłem nieustannie obserwowany w całkowitej ciszy. Nie tylko przez dyrektora, ale i przez snajperów, którzy byli gdzieś ukryci. Wiedziałem że są przez zapewnienia mężczyzny i uczucie zimnego obserwowania.

Stół jaki znajdował się przed nami był kwadratowy, bardzo zniszczony. Przy nim były trzy krzesła. Ja siedziałem u szczytu, miejsce naprzeciwko mnie było puste, a obok mnie siedział Dyrektor, palący cygaro.

Dym był niemal duszący, gardło mnie przez niego paliło, co mi nie pomagało by powstrzymywać płacz.

Ariel, proszę, modliłem się w myślach. Błagam cię, wyciągnij mnie stąd. Dlaczego cię jeszcze nie ma? Może w ogóle nie przyjedziesz?

Ale w tym samym momencie, kiedy naprawdę zaczynałem wątpić w swojego chłopaka i oczami wyobraźni widziałem świętego Piotra pod bramą nieba, usłyszałem huk z dołu i szybki tupot czyichś stóp.

Poczułem niewyobrażalną ulgę, bo wiedziałem, że tylko jedna osoba może tak głośno biegać i tak się tutaj do mnie spieszyć.

W końcu pojawił się, niemal wyważając drzwi. Wpadł do środka i zbadał otoczenie wzrokiem. Szybko dotarło do niego, co się dzieję. I widziałem, że mu się to nie spodobało.

W życiu nie widziałem u niego takiej nienawiści. Twarz kompletnie mu się zmieniła i wydawał się zupełnie innym człowiekiem. Podobna bardziej do tej z dnia kiedy na mnie pijany krzyczał.

Chciał do mnie podbiec, ale Dyrektor był szybszy.

– Siadaj – rozkazał, mając doskonale świadomość, że to on ma całkowitą kontrolę nad sytuacją.

Ariel znieruchomiał, spojrzał na niego, a następnie na broń na stole i wolne miejsce.

Sunął powoli, jak drapieżnik kierując się do wolnego krzesła. Wiedział, że zaraz czeka nas rozstrzygnięcie całej tej szopki. A wynik tego był przerażająco niewiadomy.

Siadł w końcu na tym krześle. Ciężko, niemal arogancko i wlepił mroczne spojrzenie w Dyrektora. On sam w odpowiedzi wypuścił ciężki dom z ust i uśmiechnął się okrutnie. Jemu zdecydowanie nigdzie się nie spieszyło i świetnie się bawił.

– Poznałeś już Apollo? – zapytał, jakby to była pogawędka przy herbatce.

Spojrzał na niego, następnie zerknął na broń na stole.

– Nie – powiedział przerażająco spokojnie.

Ja miałem ochotę szlochać, a oni o moim wujku sobie gadają!

– Ach! Szkoda – westchnął, chyba z prawdziwym żalem. – Jednak wszystko przed tobą. Zaproście mnie na spotkanie rodzinne. Przyniosę nawet broń byście porozmawiali...

Przerażały mnie jego słowa. Nie wiedziałem o co chodzi. Sam Ariel chyba był zdezorientowany, bo zmrużył oczy, ale o nic nie dopytywał. Grał zimnego i spokojnego.

– O co tu chodzi? – zapytał głęboki głosem, jakby chciał wyglądać groźniej.

Nie odzywałem się, ledwie mogłem oddychać. Błagałem tylko w myślach, by Ariel wyciągnął nas stąd żywych.

– Doskonale wiesz o co tu chodzi – odpowiedział mu przyśmiewczo. – Wprowadziłeś go do tego świata, teraz chcesz wycofać. Wiedziałeś, że to nie jest łatwe i jak tchórz chciałem wszystko zamieść pod dywan.

Ariel niemal boleśnie zacisnął usta.

– Mógłbym to zrobić – odpowiedział mu arogancko, na co bałem się, że Dyrektor od razu nas zabije.

– Ale było by za łatwe? – Ariel go chyba bawił. – Chyba zapomniałeś kto tu nadal rządzi – dodał groźniej.

Tym razem brunet nie odpowiedział, spojrzał tylko na broń.

– Na czym polega gra?

To on wie o co tu chodzi? Jaka gra do diabła?! To porwanie, a nie gra!

– W końcu zapytałeś – westchnął z udawaną ulgą mężczyzna. – Tylko jeden z was wyjdzie stąd żywy.

Umrę jak nic, a wtedy Diana z rodziną mnie zabije, że zginąłem.

– Och, tak? – zapytał nabuzowany Ariel, znów patrząc na Dyrektora. – A w jaki sposób?

– Młoda syrenka jest przyczepiona do krzesła elektrycznego – machnął na mnie ręką – kiedy wstanie, popieści go śmiertelnie prąd – wyjaśnił, a ja mimo że podejrzewałem, to i tak poczułem większe przerażenie na jego słowa. – Ale to tylko dodatek – dodał szybko, machając ręką jakby to było całkiem nieważne, gdy Ariel spojrzał ze strachem w oczach na moje krzesło. – Ważniejsze jest to. – Wskazał na broń z żyłką. – Broń jest bezpośrednio przyczepiona do krzesła elektrycznego, gdy wystrzeli zablokuje dopływ prądu i młoda syrenka będzie mogła wstać bezpiecznie.

– Jaki jest haczyk?

– Musisz oczywiście strzelić.

– Strzelę do ciebie – powiedział niemal od razu.

– Lepiej nie, i tak was zabiją moi ludzie – rzucił prześmiewczo, a ja zobaczyłem czerwone kropeczki z snajperki na mojej i Ariela piersi. – Nie radzę kombinować. Masz dwa wybory. – Uśmiechnął się paskudnie. – Strzelasz do swojego chłoptasia, zapewniając mu szybko śmierć. Albo strzelisz do siebie. Oczywiście wszystko w głowę.

– Jaka mam pewność, że i tak nie zabijesz mnie albo Dobermana?

– Będzie koniec zabawy, po co mi drugie ciało? Zresztą, powinieneś znać zasady, prawda? Doberman nie wchodzi do gangu i zostaje wolnym cywilem, to na tobie ciąży odpowiedzialność wyboru. Twoje życie za wolność cywila, jego krew na twój spokój w mafii. Nie można tak po prostu wejść i wyjść w nasze szeregi, a ty go już wprowadziłeś.

Ariel spojrzał dziwnie pustym spojrzeniem na broń, a następnie spojrzał mi w oczy.

I już wiedziałem. Natychmiast zrozumiałem, że podjął decyzję.

Chwycił za broń i błyskawicznie strzelił.  Nawet się na sekundę nie zawahał.

– Ariel! – zdążyłem jeszcze wysapać w rozpaczy, nim pocisk strzelił w głowę.  



~*~

Ja też was kocham Moje Skarby. <3

Doberman 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz